W Toruniu Ubera nie ma i najprawdopodobniej nigdy go nie będzie. Wszystko dzięki wolnemu rynkowi i konkurencji. Korporacje taksówkarskie do zmiany polityki cenowej zmusiła… inna korporacja taksówkarska.
To nie żart. Kilka miesięcy temu, zanim w Polsce zaczęło się robić głośno o wojnie taksówkarze-Uber, na ulice Grodu Kopernika zawitał nowy przewoźnik. Firma ta od początku wzbudziła zainteresowanie mieszkańców. Głównie dlatego, że wszystkie jej taksówki były białe, fabrycznie nowe i jednej marki. Nie sposób było przejść obojętnie obok takiego dziwu. Klienci taksówek są przyzwyczajeni do różnorodności typów pojazdów, ich kolorów oraz stanu technicznego. Po ulicach wielu miast wciąż można zaobserwować zdezelowane Mercedesy z przebiegiem 500 tys. kilometrów. Obok nich jeżdżą m.in. Renault Scenici, VW Passaty (najczęściej kombi) i cała masa innych pojazdów.
Tym większe było zaskoczenie, gdy w Toruniu pojawiły się białe Seaty Toledo. Wszystkie fabrycznie nowe, bez żadnych zarysowań. Co jednak dla klienta najważniejsze, oferujące przejazd w najniższej cenie. W Toruniu istniała dziwna zmowa wszystkich korporacji, by utrzymywać ceny na tym samym poziomie. Bez znaczenia było czy wsiadamy do taksówki firmy A czy B, czy C. Zawsze płaciliśmy 6,50 zł za wejście i 2,40 zł za kilometr (taryfa dzienna). Nowa korporacja weszła na wojenną ścieżkę z nieuczciwą konkurencją i za wejście życzy sobie 4 zł i 2 zł za każdy kilometr.
Czytaj także: Arrinera Hussarya - pierwszy polski super samochód - wywiad z Łukaszem Tomkiewiczem
Praktyki stosowane przez toruńskie korporacje nijak się miały do wolnego rynku. Nie można było nawet użyć słowa „konkurencja” opisując rynek taksówkarski w Toruniu. Co to za konkurencja, gdy wszędzie płaci się tyle samo? To tylko iluzja wyboru.
Wejście na rynek nowego gracza spowodowało, że lokalne firmy musiały dostosować się do narzuconej im narracji. Mogły albo postawić na nową flotę samochodów, albo obniżyć ceny. Kilka z nich zdecydowało się na drugi wariant i drastycznie spadła cena za przewóz niektórymi taksówkami. 4,10 zł za wejście i 2,20 zł za kilometr robią różnicę. Nie wszyscy jednak chcą dostosować się do nowej sytuacji. Część korporacji utrzymała stare ceny. Czy taka taktyka sprawdzi się na dłuższą metę?
Na wstępie mówiłem, że Uber w Toruniu nie jest potrzebny. To twierdzenie zweryfikuje rynek. Wątpliwym jest jednak, by w najbliższym czasie ten przewoźnik miał dołączyć do rywalizacji o toruńskiego klienta. Obniżenie cen przewozów przez korporacje, wytrąciło Uberowi poważny argument, jakim była niska cena za przewóz. Dodatkowo, jedna z firm posiada auta fabrycznie nowe, z którymi nawet Uberowi ciężko będzie konkurować.
Toruń to nie Warszawa, gdzie tamtejsi taksówkarze wypowiedzieli wojnę Uberowi. Wojnę, którą przegrywają. Nie dostosowali się do realiów konkurencji i zaczęli chwytać się zagrań, które nawet ciężko komentować. 200 kilometrów od nich taksówkarze mieli podobny problem z nowym przewoźnikiem. Zamiast jednak atakować i niszczyć samochody „rywala”, postanowili pójść po rozum do głowy i obniżyć ceny. Niech żyje logika!