Przeglądałam ostatnimi dniami całokształt działań polskiego rządu podczas jego nadzwyczaj długiej, jak na polskie realia, kadencji. Na wszystkich praktycznie stronach, we wszystkich gazetach czy w rozgłośniach można zauważyć przede wszystkim jedną rzecz – notabene niezwykle odkrywczą.
Jest nią potwornie duża liczba regulacji.
Czytaj także: Geostrategia, czas na radykalne zmiany
Nieważne czy były nam one narzucane przez Unię Europejską, czy przez bandę półgłówków na Wiejskiej. Energooszczędne żarówki, kwestia zajęć dodatkowych w przedszkolach – pedagodzy je prowadzący muszą być zatrudnieni na etacie w placówce, nowa podstawa programowa, czyli de facto konieczność „rynkowej” wymiany podręczników, wyższe podatki – np. VAT. Byłabym to wszystko w stanie jeszcze zaakceptować, tłumaczyć to chwilowym zaćmieniem umysłu, ale pomysł likwidacji tzw. „umów śmieciowych” przelał czarę goryczy. Skończyło się na metaforycznym tłuczeniu głową w ścianę i powtarzaniu jak mantrę, że to nie może być prawda. Nikt nie może być tak głupi, prawda…? To wszystko to sen. Zły sen. Paskudny sen. Zaraz się obudzę, obudzę się w normalnym kraju bez tego wszystkiego…
Niestety, nic się nie wydarzyło. Zaczęłam szukać więc uzasadnienia dla głupoty ludzi rządzących nami. I znalazłam jedną koncepcją, tak bardzo niewiarygodną, że aż wiarygodną w tym szalonym kraju.
Nie wiem, czy znasz, Drogi Czytelniku, koncepcję agoryzmu. Doktryna, której twórcą był Samuel Edward Konkin, jest uważana za „libertariańską lewicę”. Charakteryzuje się dość dużą… radykalnością. Tak jak minarchizm z reguły zakłada minimalną chociaż współpracę z rządem państwa, konieczną – paradoksalnie! – do zmniejszenia jego roli, tak agoryzm sprzeciwia się jakiejkolwiek współpracy z „agresorami”. Nadzieję widzi m.in. w tzw. „kontrekonomii” – pokojowym budowaniu przede wszystkim szarej strefy, w której (wg Konkina) panują zasady wolnego rynku. Ma to doprowadzić do bankructwa i ostatecznego upadku państwa.
Nie rozumiem, dlaczego rząd robi absolutnie wszystko, by rozszerzać szarą (oraz czarną) strefę. Regulacje i coraz to nowsze przepisy zawsze powodują ich omijanie, a to oznacza wielkie straty finansowe dla państwa. Popatrzmy chociaż na przymus płacenia abonamentu. Państwo nakładając coraz to nowsze podatki dąży do autodestrukcji.
Ale… może właśnie o to chodzi…? Może chodzi tutaj o powiększanie szarej strefy? Może chodzi tutaj o całkowity rozpad i bankructwo państwa? Może gdzieś w rządzie stanowiska obejmują ukryci agoryści-nieagoryści, którzy zdecydowali się na tak zohydzony kontakt ze znienawidzonym państwem, żeby tylko uwolnić się od niego? Sabotażyści zasiadający w ławach poselskich, w komisjach i w ministerstwach. Twórcy podatków i regulacji. Cieszący się każdą osobą odchodzącą do szarej i czarnej strefy. Jednym słowem mówiąc – ukryta opcja libertariańska.
Niestety, ta koncepcja jest nierealna. Uznaj to, Drogi Czytelniku, za wytwór wyobraźni pewnej młodej, zrozpaczonej libertarianki, załamanej głupotą osób, które pośrednio rządzą jej życiem. Chociaż z drugiej strony… czy można być aż tak głupim jak oni?
Wirginia Jankowska
Pisząc ten artykuł korzystałam ze źródeł zawartych na stronach Instytutu Misesa oraz libertarianin.org.
Fot.: commons.wikimedia.org