Dla zdecydowanej większości tenisistek zakończył się sezon rozgrywek cyklu WTA. Byłby to dobry moment na wszelkiego rodzaju podsumowania, gdyby nie fakt, że 20 października osiem najlepszych zawodniczek rozpocznie rywalizację w turnieju WTA Finals. Poza rozgrywkami wielkoszlemowymi, to właśnie WTA Tour Championships jest najbardziej prestiżowym turniejem w kobiecym tenisie.
Tam gdzie mowa o prestiżu, w grę wchodzą zazwyczaj także pieniądze i nie inaczej jest w tym przypadku. Pula nagród w tegorocznym turnieju wynosi 6,5 mln dolarów, co jest absolutnym rekordem jeśli chodzi o imprezę tego typu. Podsumowując wszystkie finansowe korzyści – jest o co walczyć. A dla tych zawodniczek, które na ostrą walkę nie będą miały ochoty, jest oczywiście coś na pocieszenie. W turnieju WTA Finals punkty i pieniądze dostaje się nawet za przegrane spotkania. To samo tyczy się pań, które przyjadą do Singapuru, jako zawodniczki rezerwowe (w tym roku Kerber i Makarova), a nie będą miały szansy rozegrać żadnego spotkania. W poprzednich latach za oczekiwanie na „ławce”, rezerwowe dostały skromne czeki na kwotę 50 tys dolarów.
Przechodząc do samych pań i tego co może nas czekać w tegorocznych nieoficjalnych mistrzostwach świata w tenisie. Osiem zawodniczek zostało podzielonych na dwie, czteroosobowe grupy. Wśród światowej elity jest nasza rodaczka – Agnieszka Radwańska, której osiągnięcia w 2014 roku pozwoliły zakwalifikować się do tej prestiżowej imprezy jako szóstej i została rozstawiona właśnie z tym numerem. Losowanie z pewnością nie jest dla niej zbyt udane, bo w grupie Białej zagra z Marią Sharapovą, Petrą Kvitovą i Karoliną Woźniacką. Największe szanse na wygraną Polka teoretycznie ma ze swoją bliską przyjaciółką Woźniacką, ale patrząc na ostatnie mecze Dunki, ciężko pokusić się o jakikolwiek optymizm. Zarówno Sharapova jak i Kvitova zaliczyły świetny sezon, obydwie wygrały po jednym turnieju wielkoszlemowym. Rosjanka po świetnym sezonie na kortach ziemnych i chwilowej zapaści w dalszym cyklu rozgrywek, zdaje się wracać na właściwe tory. O ile można się obawiać o formę i samopoczucie reszty pań, Maria Sharapova wygląda na ich tle bardzo dobrze i nie skarży się na żadne urazy.
Czytaj także: Dzisiaj początek US Open. Liczymy na dobry występ Radwańskiej i Janowicza!
Niestety nie można tego samego powiedzieć o zawodniczkach z grupy Czerwonej, która przypomina niemalże szpital polowy. Faworytką do zgarnięcia nagrody głównej i podniesienia pucharu podpisanego nazwiskiem Billie Jean King, jest Serena Williams, która nieuchronnie zbliża się do zakończenia kariery. Wycofała się z 1/4 finału w Pekinie z powodu kontuzji kolana i od tamtej pory nie rozegrała żadnego meczu. Prawdopodobne jest, że na turniej do Singapuru wróci wypoczęta, by pokazać całej reszcie, że jeszcze nie składa broni, ale to czy jest w pełni zdrowa i gotowa do gry, wie chyba tylko ona sama. Poza Amerykanką w grupie Czerwonej jest także Ana Ivanovic, która wraca do turnieju Masters po 6 latach nieobecności, jednak i ona zmuszona była do wycofania się z turnieju w Linz z powodu urazu lewego biodra. Nie inaczej jest z debiutantkami Eugenie Bouchard i Simoną Halep, które przebojem wdarły się w 2014 roku do światowej czołówki. Kanadyjka narzeka na kontuzję lewego uda, a Rumunka podzieliła los Ivanovic i wycofała się z rozgrywek w Pekinie z powodu problemów z biodrem.
Chciałoby się rzec, że z wypiekami na twarzy będziemy oglądać najlepszy turniej w roku i że będzie on wisienką na torcie dla wszystkich fanów tenisa. Ciężko jednak spodziewać się fajerwerków, gdy obserwuje się, jak ostatkiem sił zawodniczki „doczłapują” do WTA Finals i obandażowane/oplastrowane stają do gry. Cały rok podróżują z jednego kontynentu na drugi, rozgrywają kilkadziesiąt meczy, goniąc za cennymi punktami do rankingu, by na oparach dolecieć do Singapuru. Tam z kolei na korcie leżą ogromne pieniądze, więc jak wycofać się na ostatniej prostej? Kto wie, może w tym roku zawodniczki rezerwowe będą mogły liczyć na coś więcej niż czeki na ponad 50 tys dolarów…