Te słowa Alaksandra Łukaszenki dają do myślenia. Przywódca reżimu z jednej strony zapowiada, że „nie chce konfrontacji”, jednak sugeruje, iż sytuacja może wymknąć się spod kontroli. – Jeśli przesadzimy, to wojna będzie nieunikniona i to będzie katastrofa – ocenił.
Kryzys na granicy polsko-białoruskiej trwa już od wielu tygodni. Premier Mateusz Morawiecki podkreślał we wtorek podczas wizyty w Budapeszcie, że Polska może liczyć na wsparcie wielu państw.
-Poziom solidarności, pozytywnej odpowiedzi na nasze obawy, refleksje, który tutaj usłyszałem, jest naprawdę budujący i bezprecedensowy. Bardzo serdecznie wszystkim panom premierom za to dziękuję – stwierdził.
-Skoordynowana ofensywa dyplomatyczna po naszej stronie przynosi już też pozytywne efekty. Rozmowa z premierem Iraku, z premierem autonomicznego regionu w Kurdystanie, rozmowa z naszymi odpowiednikami w Turcji, na Bliskim Wschodzie, a także rzetelna, rzeczowa współpraca z państwami dobrej woli z Azji Środkowej, takimi jak Uzbekistan, powoduje, że dzisiaj dopływ nowych migrantów do Białorusi jest zupełnie inny, dużo mniejszy niż w szczycie tego natężenia – poinformował.
Tymczasem Białoruś wciąż stara się utrzymać atmosferę niepewności. Najlepszym tego dowodem są ostatnie słowa Alaksandra Łukaszenki. – Musimy dotrzeć do Polaków, do każdego i pokazać im, że nie jesteśmy barbarzyńcami. Nie chcemy konfrontacji – miał stwierdzić podczas niedawnego spotkania ze swoimi urzędnikami.
Z drugiej strony stwierdził, że sytuacja może wymknąć się spod kontroli. – Jeśli przesadzimy, to wojna będzie nieunikniona i to będzie katastrofa. Rozumiemy to bardzo dobrze – zapowiada.
Co więcej, przywódca reżimu wezwał Niemcy do przyjęcia 2 tys. migrantów koczujących na granicy polsko-białoruskiej.