Choć od ćwierćfinałowego spotkania mistrzostw Europy, gdzie Polaków niespodziewanie pokonała Słowenia, minęło już sporo czasu, mecz wciąż wywołuje spore emocje. Swój komentarz w tej sprawie postanowiło postawić kilka cenionych osób ze świata polskiej siatkówki. Oto, co mieli do powiedzenia.
Marian Kardas: Czy to sensacja? Nie. Słowenia ma naprawdę dobry zespół. Rywale bardzo się skoncentrowali na czwartkowym spotkaniu. W pierwszych dwóch setach nie mieliśmy nic do powiedzenia, potem sytuacja została nieco opanowana, ale skończyło się porażką. Zespół pojechał na ME, by walczyć o medal, zatrzeć wspomnienia po PŚ. To byłaby taka wisienka na reprezentacyjnym sezonie. Nie udało się, ale nasza kadra ma potencjał, młodych zawodników, którzy potrafią grać, więc nie ma co myśleć o jakiejś rewolucji.
Andrzej Kowal: Pod względem przygotowania fizycznego Polacy i Słoweńcy byli na dwóch przeciwnych biegunach. Rywale biało-czerwonych nie grali w PŚ i przygotowywali się w ostatnich tygodniach do ME, natomiast my przystąpiliśmy do nich z marszu. Graliśmy, bazując przede wszystkim na swoim doświadczeniu i wypracowanym wcześniej poziomie gry. Słowenia to bardzo dobra drużyna, ale mamy od niej większy potencjał. Tyle że naszym zawodnikom we znaki dało się głównie zmęczenie. To nie było oczekiwanie na wyrost, ale trzeba pamiętać, że drużyna nie miała możliwości przygotować się do tej imprezy. Nie mieliśmy więc prawa oczekiwać z jej strony wybitnej gry.
Czytaj także: Sezon reprezentacyjny dobiegł końca, czyli co poszło nie tak?
Jerzy Matlak: Trochę to tak wygląda, że w kadrze jest jeden zawodnik atakujący, który jak ma dzień, to drużyna jakoś funkcjonuje. A jak go nie ma, to jest problem. Wielki duchem, a niewielki wzrostem Michał Kubiak na lewym skrzydle nie daje rady, gdy ma piłki wystawione na podwójny, potrójny blok. Mateusz Mika tak jakoś błądzi na tym boisku przez cały ostatni rok. Rozegranie też pozostawiało wiele do życzenia – w ogóle nie było gry środkiem, a czasami aż się prosiło. I jak się okaże, że w jakimś momencie Kurek zawali, bo miał zły dzień, to nie podeprze go żaden inny zawodnik. Teraz wiemy, ile znaczył Wlazły dla reprezentacji. Te rezygnacje najwyraźniej muszą nas kosztować. Tylko nie może być tak, że brakuje nam zawodników, którzy mogliby wejść na boisko na dwie-trzy piłki i ich zastąpić.
Piotr Makowski: Trzeba zachować spokój i wyciągnąć wnioski. Jak się okazało, nie jest łatwo wrócić po trzech tygodniach z Japonii, ponownie się zaaklimatyzować, zregenerować i ruszyć na kolejny turniej. Włosi sobie akurat z tym poradzili, co może przeczyć temu, co mówię. Oni jednak po awansie do igrzysk olimpijskich są na fali wznoszącej, a do tego na mistrzostwach grają u siebie. My z kolei pechowo straciliśmy w Japonii szansę na igrzyska, chcieliśmy się w Bułgarii „odkuć”. Niestety nie udało się.