Do napisania tego tekstu skłoniła mnie obserwacja rodzimej debaty publicznej. Jej poziom sukcesywnie spada i nieubłaganie zmierza w stronę absurdu, jednak mnie bardziej niepokoi fakt, iż coraz mniej jest w niej miejsca dla ludzi, którzy w ocenie politycznej rzeczywistości kierują się zdrowym rozsądkiem. Jesteś albo zabójcą demokracji, obrzydliwym PiS-iorem, albo zdrajcą Ojczyzny, SB-kiem i przebrzydłym komuchem.
Jestem wnikliwym obserwatorem mediów społecznościowych. Codziennie, z racji wykonywanych obowiązków monitoruje zarówno Facebooka, jak i Twittera. Każdego dnia widzę mnóstwo komentarzy oraz dyskusji pomiędzy ich użytkownikami. Z niepokojem zauważam jednak trend, który obecny jest wprawdzie w przestrzeni publicznej od dobrych kilku lat, ale w ostatnim czasie, przynajmniej w mojej ocenie, przybiera na sile.
Analizując wspomniany proces nie mogę nie posłużyć się kazusem Łukasza Warzechy, publicysty tygodnika „Do Rzeczy”, a niegdyś „W Sieci”, z którego zresztą nie bez powodu odszedł. Pan Łukasz, w okresie rządów PO-PSL, był wobec ówczesnej władzy bardzo krytyczny. Niejednokrotnie piętnował afery, cynizm, butę oraz zwykłe cwaniactwo polityków, którzy przez osiem lat podejmowali najważniejsze decyzje w naszym kraju. Przez ten czas zachowywał jednak zdrowy rozsądek i nie raz i nie dwa zdarzyło mu się wytknąć błąd pozostającemu wówczas w opozycji Prawu i Sprawiedliwości. Mimo wszystko dało się odnieść wrażenie, że publicysta kibicuje PiS-owi. Im bliżej kampanii wyborczej, tym trudniej było mu zresztą, nawet po cichu, nie kibicować. „Zmęczenie” Polaków Platformą było tak duże, że wady PiS-u, które większość Polaków doskonale znała, na moment zostały przesłonione. Wpływ na choćby nieśmiałe sympatyzowanie z dzisiejszą partią rządzącą miał również brak innej, silnej i dobrze zorganizowanej alternatywy dla PO-PSL. Kukiz’15 dopiero powstawał, zaś KORWiN-owi oraz innym antysystemowym formacjom brakowało i nadal brakuje odpowiedniego zaplecza. Wydaje się, że właśnie z tego powodu Warzecha, który w przeszłości pełnił przecież funkcję rzecznika wolnorynkowej Unii Polityki Realnej, dał PiS-owi spory kredyt zaufania, a to z kolei sprawiło, że zagorzali zwolennicy tej partii oczekiwali od niego, iż stanie się kolejnym propagandzistą, którego zadaniem będzie przyklaskiwanie wszystkim pomysłom Jarosława Kaczyńskiego.
Gdy opadły emocje związane z wyborami parlamentarnymi, a PiS zaczął wcielać swoje pomysły w życie, Warzecha, co zupełnie naturalne, taka jest bowiem rola publicysty, zajął się merytoryczną oceną działań partii rządzącej. Krytykował głównie jej socjalne rozwiązania w sferze gospodarczej oraz arogancję władzy, która wprowadzając swoje totalne rozwiązania w życie, niejednokrotnie wylewa dziecko z kąpielą. Tak było m.in. w przypadku odwołania przez Jacka Kurskiego premiery spektaklu Teatru Telewizji, tylko dlatego, że występuje w nim aktorka (jedna!), która brała udział w bluźnierczej sztuce „Klątwa”. Warzecha swoje wątpliwości wobec kolejnych posunięć PiS-u publikował m.in. na Twitterze. To właśnie tam spadła na niego największa fala hejtu ze strony zagorzałych zwolenników nowej władzy. Publicysta był określany m.in. mianem zdrajcy Ojczyzny czy agenta KOD-u. Wszystkie obelgi i oskarżenia, którymi go obrzucono, były pokłosiem merytorycznej krytyki. Warzecha nie obrażał, nie posługiwał się manipulacją. Po prostu argumentował, dlaczego nie podobają mu się konkretne pomysły PiS. Gwoli sprawiedliwości należy podkreślić, iż gdy trzeba było, to również chwalił, jednak te wpisy „betonowi” gdzieś umknęły lub po prostu uznano je za oczywistą oczywistość. Wiernopoddańcze hołdy dla partii rządzącej są bowiem w niektórych kręgach, również tych medialnych, czymś zupełnie naturalnym.
Przykład Warzechy jak w soczewce skupia cały problem. Debata publiczna w naszym kraju została maksymalnie upolityczniona, a co za tym idzie maksymalnie upodlona. Nie ma w niej miejsca na zdrowy rozsądek. Jeżeli skrytykujesz pomysł PiS – jesteś agentem KOD-u, SB-kiem, komunistą. Generalnie należy na Ciebie uważać, bo dzieje się z Tobą coś dziwnego. Zaczynasz sympatyzować z Petru i Schetyną. Używasz ich retoryki, więc idź sobie do nich! Zdrajco! Dyskusję z takimi ludźmi, chcąc uniknąć przytoczonych oskarżeń, należy więc zaczynać konkretnym komunikatem: „Nie jestem zwolennikiem PO, ani Nowoczesnej, nie chodzę też na marsze KOD…”. Po tym wstępie można spróbować przedstawić swoje wątpliwości wobec poczynań obecnej władzy, ale szansa na to, że zostanie się obrzuconym błotem nadal jest wysoka. Ci ludzie po prostu nie akceptują krytyki. Jakiejkolwiek.
Proces ten zauważalny jest oczywiście również po drugiej strony barykady. Najbardziej uwidocznił się po ujawnieniu tzw. afery fakturowej z udziałem Mateusza Kijowskiego, gdy część zwolenników KOD przejrzała na oczy i dostrzegła, że od kilku dobrych miesięcy jest robiona w balona. Wówczas w internecie pojawiło się mnóstwo głosów krytyki pod adresem uśmiechniętego pana z kucykiem. Użytkownicy, którzy, słusznie zresztą, wylewali na głowę Kijowskiego pomyje, nie deklarowali tym samym swojego poparcia dla PiS, a mimo to przez najtwardsze jądro KOD-u zostali zakwalifikowani do grona zdrajców, którzy przy pierwszej lepszej okazji sprzedali swoje KOD-erskie ideały. Zatwardziałych wyznawców Kijowskiego nie przekonywały głosy, iż jeszcze kilka tygodni wcześniej ich guru deklarował, że działa w stowarzyszeniu na zasadzie wolontariatu, a ujawnienie wspomnianych faktur całkowicie zburzyło jego kłamliwą narrację. Mateusza trzeba wspierać i koniec! Ten, kto myśli inaczej jest z PiS-u, a to jak wiadomo w tym gronie największa obelga.
Podobne przykłady, zarówno z jednej, jak i z drugiej strony, można mnożyć. Jest to oczywiście efekt podziałów, które wytworzyły się w wyniku zawłaszczania przez kolejne partie rządzące przestrzeni publicznej i nachalnego propagowania jedynej słusznej linii światopoglądowej. To z kolei generowało coraz większe rzesze napędzanych skrajnymi emocjami fanatyków, dla których zdrowy rozsądek jest pojęciem obcym. Każda próba posłużenia się rozumem jest brutalnie tłamszona przez dwa zaciekle wojujące ze sobą obozy, które nastawione są na nieustanny konflikt. Cały czas szukają wroga, którego mogliby, kolokwialnie pisząc, wystrzelać po pysku i wpisać w schemat odpowiadający ich wyobrażeniom. Stąd m.in. ogromna konsternacja obydwu środowisk wobec działań Pawła Kukiza, którego Kukiz’15 stał się pierwszą od kilkunastu lat merytoryczną sejmową opozycją. Taką, która gdy trzeba to pochwali, a gdy widzi, że władza odlatuje – skarci. Gdy Kukiz chwali PiS, w oczach sympatyków tej partii staje się ich sojusznikiem, gdy skrytykuje – „mówi językiem Schetyny, z którym zresztą się dobrze zna!”. Analogicznie sytuacja przedstawia się, gdy muzyk wyraża swoje krytyczne opinie o PO lub Nowoczesnej, wówczas, posługując się językiem Tomasza Lisa, „staje się przystawką Kaczyńskiego”.
Marzy mi się kraj, w którym istnieje normalna, merytoryczna debata publiczna. Bez nakręcana spirali emocji i wzajemnej nienawiści. Wierzę, że to nastąpi. Mam ogromną nadzieję, iż Polacy wreszcie zauważą, że obserwowanie politycznej rzeczywistości w partyjnych okularach po prostu im szkodzi. Zamyka ich umysły, nie rozwija, sprawia, że się „betonują” i odrzucają rozwiązania, które mogliby dostrzec, gdyby nie klapki na ich oczach. Póki co, najbardziej obrywamy jednak my, którzy staramy się patrzeć na politykę wielowymiarowo. To nie jest dobry czas dla ludzi, którzy cenią sobie zdrowy rozsądek. Czy wreszcie znajdzie się dla niego miejsce?
DZ