Rodziny rosyjskich wojskowych miały uciec z terenów położonych w pobliżu Mariupola. Informację w tej sprawie przekazał lojalny wobec władz w Kijowie mer miasta Petro Andriuszczenko. Rosjanie mają obawiać się powtórki tego, co wydarzyło się na Krymie.
Seria eksplozji, do której doszło w rosyjskiej bazie w Nowofedoriwce na okupowanym przez Rosjan Krymie wywołała niemały popłoch. Głośno było szczególnie o masowej ucieczce Rosjan z Krymu. Półwysep stał się w ostatnich latach popularnym celem turystycznym, Kreml dodatkowo zachęcał między innymi rosyjskich urzędników do tego, by przenosili się na ten teren.
Eksplozja sprawiła, że na półwyspie wybuchła prawdziwa panika. Kijów oficjalnie nie wziął odpowiedzialności za atak, ale poinformował, że Rosjanie stracili dziewięć samolotów. W środę amerykański dziennik „Washington Post” poinformował, że ataku miały dokonać ukraińskie siły specjalne.
Tymczasem okazuje się, że skutki ataku odczuwalne są nie tylko na Krymie. Lojalny wobec władz w Kijowie mer Mariupola Petro Andriuszczenko poinformował, że rodziny rosyjskich wojskowych uciekły w pośpiechu z miejscowości położonych w okolicach miasta, na wybrzeżu Morza Azowskiego. Przekazał, że rodziny „opuściły wybrzeże na odcinku od miejscowości Mełekine do Biłosarajskiej Kosy”. Wszyscy mają obawiać się powtórki tego, co wydarzyło się na Krymie.
Strach miał paść także na kolaboracyjnego mera Mariupola. Kostiantyn Iwaszczenko miał zwiększyć liczebność swojej osobistej ochrony z czterech do siedmiu osób. „Wśród okupantów i ich współpracowników panuje strach. I to jest dobra wiadomość” – napisał Andriuszczenko na Telegramie.
Czytaj także: Miedwiediew otwarcie grozi Europie. „Tam też są elektrownie atomowe”
Źr.: Interia, Telegram