Z pewnym smutkiem przystępowałem do słuchania tej płyty. Rock ‘n’ Roll Telephone jest ostatnim nagraniem Nazareth z charyzmatycznym Danem McCaffertym na wokalu. Legendarny frontman odchodzi na zasłużoną emeryturę, do czego zmusiła go przewlekła choroba płuc. Na pocieszenie Nazareth zostawił nam album, na którym wokalista pożegnał się z fanami w sposób godny swojej legendy.
Upływający czas słychać w głosie McCafferty’ego. Niestety, wokalista nie śpiewa z takim „zębem” i siłą jak niegdyś, jednak charakterystyczna chrypka i barwa głosu pozostała, tak samo pozostałe elementy typowe dla stylu grupy, który wiernie osadzony jest w hard rocku rodem z lat siedemdziesiątych z niewielkimi stylistycznymi wycieczkami, o których napiszę poniżej.
Rozpoczynający płytę Boom Bang Bang zdaje się tą tezę tylko potwierdzać. Bujający rytm wprowadza doskonale w płytę. Następny One Set Of Bones uderza w między oczy riffem i ciężarem, a Dan McCafferty cudownie „zdziera” sobie gardło w niepowtarzalnym dla siebie stylu. Singlowy Back 2b4 przypomina nam, że Nazareth swego czasu romansował ze stylistyką AOR (na szczęście szybko skończyli, ale był to znak czasów – zainteresowanych odsyłam do LP z 1980 – Malice In Wonderland). Back 2b4 nie zaskakuje niczym, poza zgrabnym solem gitary Jimmy’ego Murrisona. Winter Sunlight pokazuje balladowe oblicze grupy. Utwór ten nawiązuje swoim urokiem do klasyków Nazareth, jak Love Hurts czy Dream On. Warto się zatrzymać tutaj nad pięknym lirykiem: Winter Sunlight/Is there to guide us/You and me/This could never be the same without you. Śliczne, prawda? Utwór tytułowy to rozbujany walec, z gitary Murrisona leje się żar, a Punch a Hole In The Sky przypomina słuchaczowi, że Nazareth nagrał kiedyś utwór Razamanaz. To taki młodszy brat tego jednego z hitów zespołu.
Po tym uroczym autocytacie pojawia się zgrzyt w postaci Long Long Time. W sumie to byłaby zgrabna balladka gdyby nie elektroniczny bit w tle. Panowie to nie są lata osiemdziesiąte, nie musicie uciekać się do takich zabiegów. The Right Time kontynuuje balladowy nastrój. Szkoda, że podczas słuchania jej czuje się jakbym słuchał grupy Free. Może marudzę, ale Nazareth potrafił tworzyć piękne ballady w swoim, niepowtarzalnym stylu (na Rock ‘n’ Roll Telephone potwierdził to we wspomnianym Winter Sunlight). Niepotrzebne są takie zabiegi.
Koniec płyty przynosi jednak zdecydowaną poprawę w postaci ostatnich trzech utworów, które w sumie tworzą 10 minut niezłego czadu. Not Today – kroczący, ze świetnym riffem i drapieżnym śpiewem McCafferty’ego. Wszystko gra tutaj jak za dawnych lat. Speakeasy – nośny motyw początkowy, prosty riff i melodia z wpadającym w ucho refrenem – w sam raz do pośpiewania na koncertach. Szkoda, że tego nie wybrali na promocje, może byłby niewielki, ale jednak przebój? Płytę kończy pędzący i ognisty God Of The Mountain, który podtrzymuje wysoką temperaturę.
Rock ‘n’ Roll Telephone jest swoistym podsumowaniem dotychczasowej kariery grupy. Ten album to przegląd blisko pięćdziesięcioletniej kariery Nazareth. Jest na tym krążku wszystkiego po trochu, co muzycy prezentowali swoim fanom w czasie swojej bogatej, pełnej wybojów kariery. Soczysty hard rock, bluesujące rockersy, śliczne ballady, eksperymenty z AOR, a nawet trochę elektroniki, z którą przecież filtrowali w latach osiemdziesiątych. Składa się to wszystko na nazarethowy misz-masz z przewagą klasycznego hard rocka. Dan McCafferty się pożegnał ze słuchaczami, Nazareth koncertuje dalej z nowym wokalistą, a mi pozostaje ponowne wysłuchanie tego przyjemnego w gruncie rzeczy albumu i żal. Żal nie usłyszymy tego głosu na żywo.