O muzyce, inspiracjach i planach na przyszłość porozmawialiśmy z hard rockowcami ze Strzyżowa, czyli Steel Velvet. Muzycy niedawno wydali bardzo dobry krążek – Chwila i znaleźli, notabene, chwilę, aby z nami porozmawiać. Zapraszamy do lektury.
Skąd pomysł u czterech młodych chłopaków ze Strzyżowa na granie melodyjnego metalu rodem z lat osiemdziesiątych?
Raczej nie ma tu pomysłu tylko wielka pasja do takiego grania. Dodatkowo trochę szczęścia, że czterech przyjaciół kręciła i inspirowała taka sama muzyka. A że lata 80.? No cóż, akurat wtedy – naszym zdaniem – robili to najlepiej, więc chcemy tchnąć “nowe życie” w akurat taką muzę.
Chwila to Wasz drugi album. Niewątpliwie to krok naprzód w stosunku do debiutu. Jak z perspektywy czasu oceniacie debiutancki krążek LuZ?
LuZ był naszą pierwszą płytą. Zrobiliśmy ją w miarę możliwości jak najlepiej – mimo wszystko album ma spore grono fanów, którzy nie skreślają płyty za budżetowe brzmienie, a prostota numerów wręcz jest dla nich zaletą. Zespół cały czas się rozwija i dlatego, że staramy się nie tkwić w martwym punkcie to wiemy, że z każdą następną płytą będzie lepiej.
Prezentujecie image wzorowany na kapelach z tamtych czasów. A może się mylę i po prostu czujecie się naturalnie w takim wydaniu? Jak to jest? Wzorujecie się z lekka na retro czy po prostu jesteście sobą?
Zgadza się – wzorujemy się na image z tamtych lat, ale tylko dlatego, że dobrze się w tym wydaniu czujemy, chodzimy tak na co dzień, nie udajemy… Tak jak kiedyś powiedział lider TSA, Andrzej Nowak: „Nie lubimy ludzi, którzy przychodzą na koncert, zakładają pierścionki, łańcuszki, skórzane ciuszki, a zaraz po koncercie chowają asortyment do swojej małej walizeczki, wsiadają do swojego małego, oszczędnego samochodziku, wciskają mały pedał gazu i odjeżdżają…” Występ i cała otoczka powinna mieć coś, co odróżni to przeżycie od wyjścia do sklepu na zakupy, hehe… w „bomberach” i bluzie. Koncert to rozrywka, a ludzie chcą widzieć coś (przynajmniej w małej części), co widzieli i słyszeli o wielkich gwiazdach rocka i całej tej otoczce.
Dla nas zespół i to co gramy to nie tylko ten moment na koncercie – to nasze życie.
Będę drążył ten temat jeszcze przez chwilę. Nie irytuje Was porównywanie do kapel jak Whitesnake czy Bon Jovi? Bo, powiedzmy sobie szczerze, czuć ich ducha w Waszej muzyce. Moje pytanie jednak to, czy po prostu nie czujecie się zmęczeni wiecznymi porównaniami?
Irytuje?? Raczej odwrotnie, hehe… Porównanie do kapel typu Whitesnake to dla nas zaszczyt. Oczywiście mamy świadomość, że nie możemy być cały czas..”Ci co grają jak Whitesnake” i zginąć bez swojego “Ja”.
A jaśniej: zapewne słuchaczom łatwiej się po prostu “nastroić” na nasz odbiór, chyba, że mają złe skojarzenia z tymi kapelami i czasami! No ale – my szybko złe nastawienie potrafimy zmienić (śmiech)
Przejdźmy do zawartości Chwili. Rozpoczynający płytę Julie robi wrażenie, szczególnie tekstem. Aż się boje zapytać o inspirację. Mam nadzieje, że to jest w pełni wymyślona historia?
Julie opowiada historię miłości… która jest bardzo osobista. Wszystko zostało dokładnie opisane w tekście… Myślę, że każdy po przesłuchaniu utworu może na bazie swoich przeżyć – zwizualizować sobie tę historie – znaleźć swoją własną Julie.
Osiągnęliście na płycie doskonały, soczysty sound. Jaka jest tego tajemnica?
Dokładnie – użycie słowa „tajemnica”, hehe, stanowi doskonałą odpowiedź na to pytanie!
A tak na serio, to wiele czynników się na to składa. Postawiliśmy głównie na stary analogowy sprzęt. Począwszy od gitar, klasycznych wzmacniaczy Marshalla JMP czy Plexi z lat 70., legendarnej perkusji Yamaha Recording Custom z 1981 roku, po stare mikrofony studyjne, preampy, kompresory itd. Bardzo ważną role w brzmieniu odegrało ogromne pomieszczenie do nagrywania bębnów w Maq Records. Dzięki czemu uzyskaliśmy dużą i przede wszystkim naturalną przestrzeń w nagraniu. Całość zarejestrował i zmiksował Piotr Greenpeter. Idealnie sprawdził się jako realizator i wczuł się w klimat. Dobrze wiedział, jakie brzmienie chcemy uzyskać i świetnie się rozumieliśmy. W dzisiejszych czasach nie każdy wie, jak nagrać materiał brzmiący jak z przed lat 30. Mastringu dopełniło warszawskie studio „AS One”.
Podoba mi się także Piekielny Hol. Widzicie tam siebie w dalekiej przyszłości?
Nie wybieramy się tam w bliższej przyszłości (śmiech). Numer ten jest tekstowo dość oczywisty – ale tak naprawdę opowiada o realnej przygodzie, jaka spotkała nas pewnej nocy podczas powrotu z koncertu w odległych Bieszczadach.
A czy słusznie ten kawałek kojarzy mi się z Bad Boys Whitesnake?
Nie był na nim wzorowany, chociaż motoryka w utworze jest faktycznie podobna. Zadaję się, że zrobienie riffu w dzisiejszych czasach, który by nie kojarzył się z jakimś numerem, to już niewykonalna sztuka, hehe – zwłaszcza gdy ma on być osadzony w pewnych czasach i klimacie. Staramy się jednak zawsze dorzucić coś od siebie do tych klasycznych dźwięków i unikać bezpośrednich analogii – jednak jak widać, pewne dźwięki nie chcą się inaczej ułożyć (śmiech).
Anioł i Cierń a także wcześniejszy Julie traktują o miłości, która jest albo niespełniona, albo brutalnie jest przerwana śmiercią. Trochę mało wesoły ten temat w Waszych tekstach. Skąd w nich ten pesymizm jeśli chodzi o relacje damsko-męskie?
Hmmm… „Anioł”, „Julie”, „Chwila” czy „Zostaw mnie” faktycznie opowiadają o miłości, ale „Cierń” już niekoniecznie. Mówi raczej o zaplątaniu się w nałogi, które otaczają nas dookoła. Każdy tekst opowiada prawdziwą historię kogoś z kapeli – jednak, jak widać, interpretacja tekstu może być różna. Skąd ten pesymizm? Ciężko powiedzieć. Może po prostu o smutku łatwiej się piszę niż o szczęściu.
Nagraliście klimatyczny klip do kawałka Julie. Co to za lokacja posłużyła Wam za plan zdjęciowy?
Julie kręciliśmy w starych, opuszczonych fabrykach siarki. Drugą miejscówką była magiczna, zabytkowa cerkiew.
Bardzo mi się podoba, że śpiewacie po polsku. Nie kusiło Was śpiewanie po angielsku? Nie liczycie na to, że Waszą muzyką mogą się zainteresować słuchacze z zagranicy?
Jeśli chodzi o angielskie teksty czy angielską wersję „Chwili” to dwie zagraniczne wytwórnie są zainteresowane wydaniem płyty na rynku zachodnim. Póki co trwają rozmowy i zobaczymy, co z tego wyjdzie, bo wiadomo, że to kwestia pieniędzy. Choć nie ukrywamy, że bardzo nam zależy na wydaniu albumu za granicą. Jednak priorytetem dla nas jest wskrzeszenie polskiego hard rocka. Promowanie tej muzyki i upowszechnianie – mimo, że jest to (jak niektórzy, słusznie lub nie, twierdzą) muzyka już wyeksploatowana – uważamy, że może wnieść wiele radości w nasze i ich codzienne życie.
Sporo koncertujecie. Jak w tym aspekcie zapowiada się początek roku 2015?
Koncerty oczywiście będą i będzie ich dużo. Wiadomo, że uwielbiamy koncertować i najchętniej nie rozstawalibyśmy ze sceną. Szczegóły podamy po nowym roku, ponieważ wszystko jest na etapie dogrywania.
W kwietniu 2014 roku graliście przed pierwszym wokalistą Iron Maiden – Paulem Di Anno. Mieliście okazje zamienić parę słów z legendą brytyjskiego heavy metalu?
Okazji było sporo, bo graliśmy na trasie z Paulem dwa koncerty. Bardzo charakterystyczny i specyficzny człowiek. Ogólnie miło wspominamy występy z legendą brytyjskiego heavy metalu.
Oprócz koncertów jakie są Wasze plany na przyszłość? Pójdziecie czym prędzej za ciosem? Bo dzięki Chwili pukacie do czołówki krajowego melodyjnego hard rocka i heavy metalu. Macie w zanadrzu jakieś niewykorzystane kompozycje, które warto, nie zwlekając, nagrać i wydać?
W zanadrzu mamy mnóstwo zrobionych bądź niedokończonych utworów i znacznie więcej pomysłów.
Na pewno pójdziemy za ciosem, gdyż nie chcemy zwlekać z nagraniem kolejnego krążka, tym samym z podzieleniem się naszymi „przygodami”. Jeszcze tylko musimy ogarnąć nasza nową drukarkę do pieniędzy i ruszamy do studia! Ahoooj!
Foto: cantaramusic,pl