Niespełna półtora miesiąca tego roku stoi pod znakiem protestów. Rozpoczęli lekarze – biznesmeni, właściciele przychodni Podstawowej Opieki Zdrowotnej. Pod nośnym hasłem walki o „dobro pacjenta” zamknęli na kilka dni przychodnie, aby uzyskać zadowalające ich kontrakty. Kolejną protestującą grupą zawodową byli (i są nadal) górnicy. W obu przypadkach rząd na czele z premierem Ewą Kopacz okazał się słaby i ustępliwy, więc postanowiła wykorzystać to najbardziej roszczeniowa grupa zawodowa, jaką są rolnicy. Protesty zapowiadają też kolejarze.
Podłoże wspomnianych protestów, ich formy i sensowne uzasadnienie (lub jego brak) w przypadku każdej z tych grup różnią się oczywiście, ale łączy je jedno dążenie: każda chce uzyskać od państwa (czyli od nas wszystkich) jakąś dopłatę. Lekarze chcą wyższych kontraktów, górnicy chcą przetrwać, uzyskać zapewnienie utrzymania nierentownych (nie z ich winy) kopalń i zmianę złego zarządzania spółkami. Prawdę mówiąc jedynie protesty górników mają jakieś merytoryczne uzasadnienie, albowiem nowotwór rządowo – związkowy drążący tę branżę nie pozwala na sprawne zarządzanie spółkami węglowymi. Na górnictwie zarabiają wszyscy oprócz górników, więc nie powinno dziwić ich oburzenie tym stanem rzeczy.
Całkowicie pogubiłem się natomiast jeśli chodzi o żądania rolników. Jest ich bowiem wiele i są tak absurdalne, że pozwolę sobie skumulować je w jednym haśle: Rolnikom mimo ulg i dopłat nic się „nie opłaca” produkować, więc całe państwo ma im pomóc. Protesty rolników mają miejsce zazwyczaj w miesiącach zimowych i nie inaczej jest w tym roku. Powód protestu jest mało istotny, każdy jest dobry, a to niskie ceny skupu żywca, a to zakaz uboju rytualnego, a to embargo na produkty rolne, usłyszałem nawet o szkodach wyrządzonych przez dziki. „Zablokujmy ludziom drogi, a jakiś pretekst się znajdzie” – można by rzec obserwując te bezprawne (!) manifestacje. Zdecydowanie podkreślam bezprawne, ponieważ blokowanie dróg publicznych jest czynem zabronionym, spenalizowanym w kodeksie wykroczeń.
Czytaj także: \"Nieopłacalne\" euro rolnictwo
Trochę historii. Polskiego rolnika w socjalistycznym duchu rozpoczął „wychowywać” towarzysz Edward Gierek. To właśnie w latach 70-tych ubiegłego wieku pod idiotycznym propagandowym hasłem: „Polski rolnik żywicielem narodu” rozpoczęto rozpieszczać tę grupę zawodową różnego rodzaju dopłatami, ulgami, preferencjami, etc. Pomimo nadopiekuńczości PRL-u nad rolnikami i tak brakowało „spożywki” na sklepowych półkach, co w konsekwencji skutkowało kartkami na żywność. Żeby być sprawiedliwym muszę jednak zaznaczyć, że nie była to wina uprzywilejowanych rolników, ale niewydolność systemu gospodarczego „ludowego” państwa, no i dokarmianie licznych i wygłodzonych „braci” na Wschodzie. Minęły lata, weszliśmy w XXI wiek, ale i też niestety do eurokołchozu pt. Unia Europejska. W gospodarce europejskiej obowiązuje niby oficjalnie wolny rynek, ale nie dotyczy on rolników. Mędrcy z Brukseli postanowili bowiem na różne sposoby wspomagać ten dział gospodarki (i to bardziej niż w PRL-u), m.in. w formie wspomnianych dopłat. Te zaś, jak każde zresztą formy bezzasadnej pomocy, zamiast rozwijać deprawują, demoralizują i rozleniwiają beneficjentów. Nie inaczej stało się z rolnikami. Jesteśmy świadkami niezwykłego „cudu”, że oto grupa zawodowa, która najbardziej korzysta z przynależności do UE, stała się najbardziej roszczeniową sferą, a produkcja rolna, mimo licznych ulg i dopłat, jest ciągle jak słyszymy „nieopłacalna”.
Żeby była pełna jasność dodać trzeba, że z rolniczych dotacji korzystają też inni przedsiębiorcy związani z rolnictwem. Pomyśleli oni, że skoro rolnik otrzymuje dopłaty to również im coś się z tego należy. I tak, dla przykładu, handlujący maszynami rolniczymi, nawozami, etc. wraz z nastaniem dopłat znacznie podnieśli ceny swoich towarów, aby rolnik „podzielił się” z nimi tą dopłatą. Ten zaś bogatszy o dopłatę drożej płaci, ale zbytnio się tym nie przejmuje, no bo …”Unia dała”. Wszyscy są więc zadowoleni, ale niekoniecznie konsument.
„Nieopłacalność” produkcji rolnej to jednak nie wszystko. Do tego dochodzą różnego rodzaju „klęski” doświadczające „biednych” rolników. Jak nie popada przez dwa tygodnie to zaraz ogłaszają suszę, jak popada z kolei przez 3 dni to mamy do czynienia z podtopieniami. Jeszcze nie są znane tak naprawdę skutki tychże „klęsk”, a rolnicy już wszem i wobec ogłaszają, że ceny wzrosną niewątpliwie, bo klęska była straszliwa. Do tego dochodzą szkody wyrządzone przez dzikie zwierzęta. Tak się składa, że wszelkie „plagi egipskie” niemal wszystkich omijają, dotykając tylko i wyłącznie rolników.
Mało tego, z uwagi na swoją „trudną sytuację” polski rolnik nie podlega wysokiemu haraczowi, który płacą pozostali rodacy do Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Wiele łagodniejszy oprawca, czyli Kasa Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego żądania ma dużo niższe od ZUS-u. Wszyscy widzą bezsensowność tych dwóch samoistnych systemów ubezpieczeń, ale tak się niefortunnie składa, że od lat tym nieszczęśliwym krajem współrządzi Polskie Stronnictwo Ludowe, kokietujące swój elektorat. Politycy tego ugrupowania dbając bardziej o słupki sondażowe, aniżeli o dobro kraju jakoś sprytnie omijają temat KRUS-u. Ronald Reagan powiedział kiedyś, że „politycy zamiast myśleć o następnych pokoleniach myślą o najbliższych wyborach” (politycy spod znaku koniczynki, choć nie tylko oni, mieszczą się wyraźnie w tej kategorii). Koalicjanci z kolei dla utrzymania władzy idą na ustępstwa, więc KRUS i korzystający z jej istnienia mają się dobrze. Zresztą ubezpieczenia społeczne to temat do odrębnej dyskusji; chciałem tylko wskazać uprzywilejowanie rolników w tym zakresie. Pomimo tego nadal polskim rolnikom niemalże nic „nie opłaca się”, więc zmuszeni są protestować.
Usocjalistycznieni rolnicy tak się rozbestwili w swych żądaniach, że jak „coś im się nie opłaca” wyjeżdżają dotowanymi ciągnikami na drogi, wysypują „nieopłacalne” zboża, czy też blokują zakłady przetwórstwa. Te formy protestu zapoczątkował śp. Andrzej Lepper (doszedł nawet do fotela wicepremiera rządu), w hołdzie któremu co niektórzy chcą nazwać jego nazwiskiem ulicę w rodzinnym mieście, a nawet zmienić nazwę wioski (wielki więc musiał to być bohater).
Świat się zmienił, obowiązują reguły wolnego rynku (co prawda z patologiami, ale jednak), jednakże rolnicy nie mogą przyjąć do wiadomości, że jak coś „nie opłaca się”, to po prostu nie robi się tego. Przypominam sobie rozmowę ze znajomym rolnikiem w 1991 roku. Transformacja ustrojowa spowodowała uwolnienie cen i mój rozmówca zadowolony stwierdził: „teraz to nikt już nie będzie dyktował nam cen”. No i stało się, nikt rolnikom już nie dyktuje cen, te bowiem kształtuje sam rynek. No i znów niezadowolenie, albowiem ceny te nadal nie zadowalają producentów rolnych. Okazuje się więc, że rolnicy nie chcą wolnego rynku, wolą dyktat cen, ale pod warunkiem, że będą one korzystne dla nich. Socjalizm – nie, kapitalizm i wolny rynek – nie, jaki więc system odpowiada rolnikom? Każdy, który będzie dopłacał do ich „nieopłacalnej” produkcji – winna chyba brzmieć odpowiedź.
Gdyby ten system (niczym nieuzasadnionych dopłat) obowiązywał wszystkich to zapewne rozpocząłbym produkcję, np. krzeseł, i zażądałbym od państwa (i UE) zapewnienie zbytu na nie, no i cenę 100 zł za sztukę, bo tylko w tej cenie opłacałoby mi się je produkować. Oczywiście zażądałbym też dopłat do maszyn stolarskich. Gdyby jednak mimo wszystko produkcja ta nie opłacała mi się, a państwo nie zagwarantowałoby mi zbytu i zysku, zablokowałbym drogi. Każdy zdrowo i wolnorynkowo myślący człowiek zapewne wyśmieje mój pomysł, ale w odniesieniu do rolników jakoś to niektórych nie dziwi i nie śmieszy. A tak właśnie funkcjonuje dziś europejskie rolnictwo.
Pomimo tej „nieopłacalności” corocznie rolnicy dziękują opatrzności w ramach Święta Plonów. Nie mam nic przeciwko tradycyjnym dożynkom, ale rozrosły się one nieproporcjonalnie do „opłacalności”. Mamy bowiem dożynki wiejskie, gminne, powiatowe, wojewódzkie oraz centralne. Nie wspomnę już o sąsiedzkiej popijawie Pana Janka z Panem Frankiem z okazji udanych zbiorów. Podczas dożynek włodarze gmin, powiatów, etc. dzielą wszystkich chlebem, dając jakoby do zrozumienia jaki wysiłek wnieśli w te zbiory – tak naprawdę żaden. Ale z tradycją nie dyskutuje się więc omijam ten temat.
Wracając do dopłat trzeba zaznaczyć, że system jest dość skomplikowany (przez biurokratów), wymaga dokładnego wypełnienia wielu dokumentów, a samo przydzielanie dotacji (jak każda dystrybucja „niczyjego” mienia) jest korupcjogenne. Następnie grupa biurokratów sprawdza, czy aby dotacja jest właściwie wykorzystana. Gdy tak nie jest Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa nakazuje rolnikowi zwrot dotacji lub też Komisja Europejska żąda tego od państwa – tak jest najczęściej. Zazwyczaj rząd odwołuje się od decyzji socjalistów z KE. Opracowaniem i rozpatrzeniem odwołania zajmuje się kolejna grupa urzędasów w Warszawie i Brukseli, no i wszyscy mają (za pieniądze podatników oczywiście) zajęcie, a produkcja rolna jak była tak jest „nieopłacalna”.
Dlatego tej zimy znów obserwujemy luksusowe ciągniki blokujące bezprawnie drogi, utrudniając życie innym użytkownikom dróg, a nieudolne organy państwa nie reagują na oczywiste łamanie prawa. Już widzę jakie byłoby larum, gdyby tak jakaś grupa zawodowa zablokowała rolnikom wjazd na pola. Gdy natomiast rolnicy blokują drogi (dla wielu jest to miejsce pracy, tak jak pole dla rolnika) Policja organizuje objazdy, monitoruje blokady i wzywa rolników do opuszczenia dróg. Są to oczywiście tylko pozorne poczynania; obserwujemy wyraźne zaniechanie swych obowiązków ze strony ministra spraw wewnętrznych. Wynika to oczywiście z kalkulacji politycznej rządu. Pamiętajmy jednak, że przyzwolenie państwa do łamania prawa może być (i zazwyczaj jest) zachętą do bezprawia.
Słabość państwa w tym względzie wynika z braku pomysłów na systemowe rozwiązania. Stąd ustępstwa wobec lekarzy, górników i niemoc wobec działań rolników. Premier Ewa Kopacz nie ma metody na rządzenie, chce tylko jak widać bez strat dotrwać do wyborów. Nie przypominam sobie słabszego polskiego rządu po 1989 roku.