Legia Warszawa remisując bezbramkowo z Molde zdołała awansować do ostatniej rundy eliminacyjnej do Ligi Mistrzów. Śląsk Wrocław w bardzo dobrym stylu dopełnił formalności w Belgii, broniąc skromnej zaliczki z pierwszego meczu, natomiast fatalnie zaprezentował się Lech Poznań, wprawdzie swój mecz wygrywając, lecz w ostateczności żegnając się z Ligą Europy.
Kolejna polska drużyna odpadła z rozgrywek na europejskim poziomie. W ślady Piasta Gliwice poszli piłkarze prowadzeni przez Mariusza Rumaka i mimo wygranej w Poznaniu 2:1, ich przygoda z piłkarską Europą dobiegła końca. Piłkarze Lecha zagrali fatalnie. Nie dość, że jako pierwsi stracili bramkę, to jedynie wielkiemu szczęściu mogli zawdzięczać, że nadzieja w ich szeregach tliła się do ostatnich minut spotkania, gdyż ilość okazji jakie wypracowali sobie podopieczni Marka Zuba naprawdę imponowała i tylko oni sami wiedzą w jaki sposób prowadzenia nie udało się podwyższyć. Oni i momentalnie świetnie interweniujący Kotorowski. Lech obudził się zdecydowanie za późno, a i trener Rumak ze zmianami czekał zbyt długo. Ostatnie 30 minut to ciągły napór gospodarzy, jeśli naporem można nazwać bicie głową w mur i offsidy Teodorczyka. Goście groźnie kontrowali, ale widocznie brakowało już im sił, by któryś taki zryw zakończyć bramką. Poznaniacy wyrównali dopiero w 87. minucie, a na prowadzenie wyszli trzy minuty później – po samobójczym trafieniu obrońcy Żalgirisu. Krótka chwila nadziei to dwie z pozostałych doliczonych minut przez sędziego spotkania. W tym czasie ani Lech nie trafił do siatki przeciwnika, ani przeciwnik nie sprawił kolejnego prezentu swojemu rywalowi. Sprawił za to swoim kibicom, pierwszy raz w historii dochodząc tak daleko w LE. Szkoda jedynie, że eliminując akurat naszą drużynę.
Śląsk Wrocław, kosztem rodzimej ligi, jeździ w Lidze Europy bez hamulca ręcznego. Wszystko co najlepsze zachowuje i pokazuje wyłącznie w tych rozgrywkach, w lidze notując, jak do tej pory, dwa remisy i porażkę. Taktyka to jak na razie bardzo sensowna i przemyślana, w końcu po 30 kolejkach T-Mobile Ekstraklasy zdobyte punkty dzielone będą na pół i wyścig zacznie się od nowa. Byleby tylko do tego czasu piłkarze Stanislava Levego zdążyli uzbierać odpowiednią ilość 'oczek’, by znaleźć się w grupie mistrzowskiej. Obecnie cała siła Śląska skoncentrowana jest na dotarciu jak najdalej w LE. Po wylosowaniu FC Brugge mało kto dawał wrocławianom szansę na korzystny rezultat w dwumeczu z drużyną z Belgii. Ci jednak na przekór wszystkich, i chwała im za to, zdawali się głosów 'ekspertów’ nie słuchać. Zrobili to co potrafią najlepiej. W pierwszym spotkaniu we Wrocławiu skromna zaliczka 1:0 i po świetnym widowisku 3:3 w Brugii, a należy pamiętać, że to wrocławianie trzy razy wychodzili na prowadzenie! Koncertowo po raz kolejny zagrał Waldemar Sobota, obserwowany przez liczne grono zainteresowanych przedstawicieli zagranicznych klubów.
Czytaj także: MŚ Czechy: Ostatnia kolejka pod znakiem rzutów karnych
Emocji nie brakowało również w Warszawie, choć te były chyba dużo mniejsze niż w pozostałych meczach polskich drużyn. Molde nie stworzyło sobie zbyt wielu sytuacji, choć te wypracowane były zabójczo groźne i tylko szczęście i centymetry uchroniły Kuciaka od wpuszczenia piłki do siatki po strzale głową Chukwu. Legia także miała kilka okazji, choć najgroźniejsze z nich to strzały z ponad 30 metrów, a takie bramkarz najczęściej wyłapuje bądź piąstkuje. Tak było i tym razem. Mistrzom Polski udało się dowieźć bezbramkowy remis do końca spotkania i tym samym awansować do ostatniej rundy eliminacyjnej do LM. Nawet jeśli po kolejnym dwumeczu odpadną, udział w fazie grupowej LE mają już zapewniony. Należy mieć nadzieję, że to im nie wystarczy i po 17 latach w końcu będziemy mieć w LM polski zespół.
Legia i Śląsk swoich rywali w kolejnej rundzie poznają po piątkowym losowaniu.