„Przyjaciele zwierząt” walczą o likwidację branży futrzarskiej i czerpią korzyści od tej samej branży z zagranicy, a do zjednywania sobie zwolenników posługują się wzruszającymi zdjęciami z nielegalnych ferm lisów, które bardzo często znajdują się w… Chinach” – mówi w rozmowie dla wMeritum.pl Szczepan Wójcik, prezes Instytutu Rolnego.
Gdybym zapytał o cztery fundamentalne absurdy XXI wieku dotyczące działalności tzw. przyjaciół zwierząt i ekologów, to Pana zdaniem jakie najbardziej by tu pasowały?
W pierwszej chwili pomyślałem, że absurdalne jest przedkładanie losu nawet najmniejszego żyjątka nad sytuację gospodarczą całych branż, społeczeństw i państw. Tylko w tym momencie ci „przyjaciele zwierząt” powiedzieliby, że dla ich przeciwników liczą się tylko pieniądze. Oczywiście, takie twierdzenie byłoby absurdem, ale odłóżmy to na bok. Absurdalne jest przede wszystkim większe umiłowanie pszczół niż ludzi. Celowo mówię o pszczołach, bo jakiś czas temu jedna z celebrytek obnosiła się z tym, że bardziej obchodzi ją los pszczół niż nienarodzonego dziecka. To jest absurd! Absurdem jest wchodzenie z butami w wielowiekowe tradycje wspólnot religijnych, przyprawianie im gombrowiczowskiej gęby i nakręcanie nieświadomego prawdy o tzw. uboju rytualnym przeciętnego Polaka, tak aby koszer i halal kojarzył on z jakimiś czarami, kąpaniem się w krwi i wielkim cierpieniem zwierząt. Za absurd uznałbym też kompletne odrealnienie w sprawie utrzymywania psów na łańcuchach. Ja sam jestem wielkim zwolennikiem surowych kar za znęcanie się nad zwierzętami, a permanentne utrzymywanie psa na łańcuchu przed domem tak właśnie należy zaklasyfikować. Niemniej każda zmiana wymaga pogłębionego studium rzeczywistości. Jest ono obce „przyjaciołom zwierząt”. Ja nie chciałbym, aby w każdej wiosce nagle wszystkie psy zostały spuszczone z łańcuchów. Bardzo często są one agresywne, a ogrodzenia lub płoty na posesjach – niekompletne. Nie wiem, czy posługiwanie się fałszem można do końca uznać za absurd. To jest po prostu przemyślana strategia zielonych. Na pewno zaś absurdalna jest ślepa wiara w rzeczy, które są po prostu kłamstwami. Mówię tu całej nagonce na hodowle zwierząt futerkowych w Polsce. Absurdem, ale niestety prawdą, jest to, że o likwidację tej branży walczą ludzie, którzy czerpią korzyści od tej samej branży z zagranicy, a do zjednywania sobie zwolenników posługują się wzruszającymi zdjęciami z nielegalnych ferm lisów, które bardzo często znajdują się w… Chinach. Podkreślę to bardzo stanowczo: Obrzydliwe jest wykorzystywanie pojedynczych przypadków nadużyć do tego, aby zniszczyć wizerunek całej branży, setek przedsiębiorstw i uczciwie pracujących ludzi.
Skąd się bierze ta cała energia tej nazwijmy ją wegetariańskiej rewolucji moralnej?
Nie chcę udawać socjologa, ale wydaje mi się, że nasze społeczeństwo przyjęło w ostatnich dekadach skrajnie konsumpcyjny charakter. Sprzedać ludziom można wszystko. Dodatkowo wszystko można suplementować! Wystarczy odpowiednio rozbudowana machina propagandowo-ideologiczna, przedrostek „wege” i voilà! Znajdą się klienci na niejedzenie mięsa i zastąpienie go czymś innym. Jest mi zupełnie obojętne, jakie są preferencje żywieniowe poszczególnych osób. Póki nie zagrażają one np. dorastającym dzieciom, nic nam do tego. Jeśli chodzi o swoistą „rewolucję moralną”, to wydaje mi się, że po prostu jest pewien nurt ideowy, który chciałby pozbawić istotę ludzką wrodzonych instynktów i potrzeb. Niektórym się to podoba i, póki nie narzucają innym swojego stylu życia, zasługują na pełne poszanowanie.
Organizacje ekologiczne dokonywały napadów na polskie fermy wypuszczając np. norki amerykańskie. Jak to się ma do polskiego prawa a po drugie do ekologii? Takie wypuszczanie zwierzaków rodem z innego kontynentu nie zaburzy nam ekosystemu?
W świetle prawa sytuacja jest jasna. Nielegalne wkroczenie na czyjś teren i rozmyślne wyrządzenie szkody jest przestępstwem. Jest to również sprowadzenie zagrożenia dla samych zwierząt. Norka amerykańska jest zwierzęciem hodowlanym (gospodarskim). Po wypuszczeniu poza teren hodowli nie jest w stanie przeżyć dłużej niż kilka dni. Pamiętać należy, że norki są hodowane w Polsce od niemal 100 lat. Przez ten czas, ich wygląd, sposób pozyskiwania pożywienia oraz behawioryzm całkowicie się zmieniły. Norka fermowa pod wieloma względami jest całkowicie innym zwierzęciem, niż norka amerykańska naturalnie występująca w środowisku. Niemniej bardzo nieliczne osobniki, które jednak przeżyją, mogą stanowić pewne zagrożenie dla innych zwierząt występujących w ekosystemie poprzez zajęcie ich terytorium. Nie rozumiem, dlaczego wobec tego „obrońcy zwierząt” powodują zagrożenie dla norek. Ostatnie nielegalne wtargniecie i otwarcie klatek miało miejsce na Litwie w kwietniu bieżącego roku. Zabawne, że dokonali tego „miłośnicy przyrody”… Ci, którzy włamują się na fermy i wypuszczają norki nie tylko łamią prawo, ale także sprzeniewierzają się postulatom ochrony środowiska.
Ekologia musi ocierać się o lewactwo?
To pytanie do tych, którzy nazywają się ekologami. Wśród tzw. organizacji prozwierzęcych lub prośrodowiskowych da się zauważyć pewną nadreprezentację ludzi, którzy nie ukrywają swojego radykalnie lewicowego światopoglądu. Z jednej strony możemy powiedzieć, że tak po prostu jest i nie możemy obrażać się na wolność sumienia itp. Z drugiej strony pokazuje to, że społeczeństwa naszej części Europy nie dorobiły się może nie masowych, ale przynajmniej poważnych ruchów zielonych. Przez to jesteśmy skazani na szemrane organizacje, których działacze i sympatycy walczą o prawa wszystkiego, co się rusza, a ich mundurkami są t-shirty ze zbrodniarzem Che Guevarą. Na naszym podwórku często się zdarza, że lewactwo i ekoterroryzm to przenikające się zbiory. Pocieszające jest jednak to, że wśród wielu młodych osób, które swoje przekonania lokują po prawej stronie sceny politycznej da się zaobserwować zdrowy odruch braku tolerancji dla bestialstwa wobec zwierząt i przyrody. Ci ludzie są mniej zauważalni. Może dlatego, ze nie noszą koszulek z Che Guevarą…
Dziękuję za rozmowę.