Nosili ją najwięksi artyści futbolu: Pele, Maradona, Ronaldinho, Figo, Zidane, Del Piero. U nas w kraju choćby Deyna i Lubański. „10” była ważna dla ludzi wyrastających w bardzo różnych kulturach. Pokazują to choćby produkcje azjatyckie, te dla młodzieży, gdzie „dychę” dzierżyli Tsubasa, Kubo czy Toshi Tanaka. Bo dziesiątka to od zawsze było coś więcej niż numer.
W dzisiejszym futbolu koszulka z numerem „10” zaczyna tracić na wartości. Desakralizuje się jej moc, a cała magia zaciera. Kiedyś zawodnicy z „10” znaczyli zdecydowanie więcej niż teraz. Otrzymywali ją piłkarze najlepsi, nie tylko bramkostrzelni, ale też tacy, którzy potrafili tworzyć wspaniałą grę. Dawniej ten z „10” był romantycznym bohaterem, świecił najjaśniej i udowadniał za każdym razem, że ten numer należy się właśnie jemu. Nie ma co ukrywać, na trykot z jedynką i zerem trzeba było sobie zasłużyć. Była honorem. Żaden włodarz, trener czy inny działacz kochający swój klub, nie dawał go byle komu. Ale to się zmienia. Zawodnicy chcą dziesiątki, czasem żądają. Teraz w Juventusie dostał ją Tevez. Za co? Napastników na świecie jest mnóstwo, wielu bardzo dobrych, doskonałych, ale czy każdy zasługuje na „10”? Czy dla tego numeru nie trzeba mieć w sobie czegoś więcej niż umiejętności trafiania do siatki? Bez wątpienia wszystko zależne jest od miejsca i klubu.
Według mnie akurat w Juve ten numer po odejściu Del Piero powinien być zastrzeżony od razu. Alex to nie był najemnik, który przybył, by pograć dwa, trzy lata i odejść za większe pieniądze. Alex to Juve. Od początku do końca. Wielki mistrz. I daję sobie rękę uciąć, że numer by zastrzegli, gdyby w klubie rządził jeszcze Gianni Agnelli. Niewątpliwie Del Piero by uhonorował. Tym samym uhonorowałby cały Juventus i większą część Turynu.
Czytaj także: Stan współczesnej oświaty. Czy czas na radykalne zmiany?
Agnelli akurat powinni widzieć co to tradycja, w końcu prezesem Juve był już Edoardo Agnelli, ojciec Gianniego. Prezesem honorowym był również Umberto Agnelli. Niestety jego syn Andrea daleki jest od pielęgnowania tradycji. Z oczu bije od niego czysty marketing. W końcu „10” to koszulka, która sprzedaje się świetnie, bez względu na to kto ją zakłada. Zgoda, ale niekoniecznie wszędzie tak musi być. Mogę zrozumieć, że w Realu czy Barcelonie takie praktyki wydają się totalną bzdurą, ale są to specyficzne kluby, ściągające co okienko transferowe największe gwiazdy.
Czasem sprzedawać może się coś świetnie ze względu właśnie na swoją unikalność i wyjątkową przynależność do jednej osoby. Tak jak „3” w Mediolanie. Niestety w świecie piłki rządzi coraz mniej osób, dla których słowo tradycja coś znaczy. Młodzi nie okazują należytego szacunku, bagatelizują każdą świętość. Postępowanie włodarzy Milanu dla większości może uchodzić dziś za dziwactwo, a przecież takie zachowanie powinno być powszechne. Wartości upadają. Rozumiem, że „10” to numer szczególnie pożądany i bardzo trudno oprzeć się pokusie zarabiania na nim, ale jeśli nie zastrzec go dla Del Piero, to dla kogo? Ten człowiek spędził 99 procent kariery w Turynie, blisko dwadzieścia lat życia. Został nawet, gdy widmo spadku do Serie B okazało się nieuchronne.
Mam nadzieję, że przynajmniej w Rzymie postąpią godniej i uhonorują Tottiego tak, jak na to zasłużył. I może kiedyś Messiego w FCB, jeśli zostanie do końca. O „11” dla Ryana Giggsa nawet nie wspominając.
Polski akcent. Legia Warszawa. Tutaj się udało, choć też nie od razu. Być może sporo zrobiły okoliczności i śmierć Kazimierza Deyny. Bo gdyby żył, czy „10” by dla niego zastrzegli? Jeśli ma się w swoim składzie piłkarza nietuzinkowego, prawdziwego artystę, którego kochają tłumy (akurat z Deyną w Warszawie kiedyś bywało różnie), trzeba o niego dbać kiedy biega po boisku, ale także kiedy z niego zejdzie i skończy swój czas zabaw z piłką. Smutne to, że śmierć wydaje się wyznacznikiem pewnych poczynań. Jakby to było jakoś wybitnie trudne, docenić kogoś za życia. Ale lepiej później niż nigdy.