Genealogia to piękna pasją. Każdy kto się nią zajmuje, czy to hobbistycznie, czy zawodowo, dobrze o tym wie. Te same osoby są zdania, że wiedza o przodkach może być użyta jako argument w niekoniecznie czystej walce.
Chyba najpopularniejszym „genealogiem” Polski (przepraszam wszystkich historyków rodzinnych) jest Jacek Kurski. A to za sprawą kampanii prezydenckiej w 2005 r., kiedy to p. Kurski wyjawił, że dziadek Donalda Tuska – kandydata na prezydenta RP, był w Wehrmachcie. Jedni się cieszyli, drudzy rzucali bluzgami, że tuż przed wyborami trwa nieczysta walka na „przodków”. A wyciągnięty z kieszeni dziadek ze swoimi wojennymi przygodami, być może w dużej mierze przyczynił się do wyników wyborów prezydenckich.
Kolejna kampania prezydencka również obfitowała w genealogiczne nowinki. Ówczesny kandydat na urząd prezydenta – Bronisław Komorowski, wykorzystał swoje szlacheckie pochodzenie, chwaląc się „dziadkiem piratem”. W „Polityce” pojawił się w tym czasie artykuł „Prezydent herbu Korczak”, sama przynależność herbowa była kwestionowana, choćby przez dra Marka Jerzego Minakowskiego. I do dziś wiele osób naśmiewa się z byłego prezydenta, nazywając go „hrabią”.
Najnowsza „genealogiczna afera” również wiąże się z polityką. 5 stycznia na facebookowym profilu Wielkiej Genealogii Minakowskiego pojawił się post informujący, że dziadkiem Mateusza Kijowskiego – przywódcy Komitetu Obrony Demokracji, jest Józef Kijowski, który „po zakończeniu działań wojennych jako oficer WP walczył z bandami nacjonalistycznymi”. Post bardzo szybko zyskał popularność. Informacji tej poświęcono artykuł na portalu Natemat.pl, a w Internecie rozniosła się wieść, że „dziadek Kijowskiego wyrywał paznokcie AK-owcom”.
Prawdziwym „asem” w rękawie wśród osób niemających pojęcia o genealogii, jest przypisywanie żydowskiego komu się da. Trudno tutaj pisać o bredniach, typu Kaczyńscy to tak naprawdę Kaksteinowie, że Korwin-Mikke to Ozjasz Goldberg, a Duda to wnuk ukraińskiego nacjonalisty – bo nazwisko się zgadzało, to już wszystko jasne! „Nowostki” na temat żydowskiego pochodzenia wszystkich polityków – od lewa do prawa, i od konserwatystów po liberałów, krążą po Internecie. Jednak chyba mało kto w nie wierzy. Na szczęście! (Poza sympatykami Leszko Bubla, który od wielu lat jest mizernym „tropicielem Żydów polskich” – przyp. red.).
Co ciekawe, „grzebanie w życiorysach i drzewach genealogicznych” – jak napisano na jednym z większych portali, jest specjalnością polskiej prawicy – a dziennikarze doszli do tego wniosku w momencie ukazania się artykułu o żydowskim pochodzeniu Adama Michnika – choć nigdy tego nie ukrywano.
Chyba w każdej rodzinie znajdzie się „czarna owca”, o której nikt nie chce nic mówić – „bo wujek był w Wehrmachcie”, „bo podpisał Volkslistę”, „bo był w PZPRze”. W przypadku pokrewieństwa takich osób ze znanymi z politykami, dziennikarzami, jest ono przedmiotem pobudzonej dyskusji „o zdradzie narodu”.
Szkoda tylko, że dla niektórych środowisk genealogia jest utożsamiana z lustracją. W Stanach Zjednoczonych pochodzenie polityków, a szczególnie osób, ubiegających się o fotel prezydenta, jest powszechnie znane. Może by zastosować tę metodę i w Polsce?
Nikt z nas nie odpowiada za przewinienia przodków, ale też nie dziedziczy ich zasług. Jesteśmy tylko kolejnym pokoleniem, które rodząc się powinno otrzymywać „pustą stronę”, którą zapisujemy dopiero w trakcie naszego życia. A godząc wszystkie wymienione w tym tekście osoby, dodam, że znajdują się one w bazie Minakowskiego, a więc wszyscy są ze sobą co najmniej spowinowaceni, jak nie spokrewnieni.
Fot.: Magnus Manske / wikimedia commons
Fot.: Screenschot Facebook / Wielka Genealogia Minakowskiego