Tomasz Grodzki od dłuższego czasu mierzy się z oskarżeniami o rzekomą korupcję jakiej miał się dopuszczać, gdy pracował jako lekarz. „Gazeta Polska Codziennie” twierdzi, że dotarła do kolejnego świadka. Jest nim córka, kobiety, która już zmarła, ale jeszcze za życia prowadziła dziennik.
Na łamach „GPC” pojawiła się historia pani Marty, której ojca przed laty leczył Grodzki. Mężczyzna miał zdiagnozowanego raka mózgu. Początkowo leczył się w szpitalu przy ul. Unii Lubelskiej w Szczecinie. „Tata miał wyciętą dużą część mózgu.” – wspomina pani Marta.
Czytaj także: Oslo. Wyrzucili Polaków z samolotu. „Potraktowano nas jak pijanych”
Czytaj także: Marszałek Grodzki o reformie sądownictwa. Zwrócił się z apelem
„Lekarze stwierdzili, że rak mózgu nigdy nie jest samodzielnym rakiem.” – mówi pani Marta w rozmowie z „GPC”. „Przeważnie jest to przerzut z raka płuc, ale badanie tego nie potwierdziło. Dlatego doradzono nam, żeby tata został przeniesiony do szpitala w Szczecinie-Zdunowie.” – dodaje. To tam ordynatorem był wtedy Tomasz Grodzki.
Pani Marta przytacza również fragmenty z dziennika swojej nieżyjącej już matki. „Skierowanie do Zdunowa. Tylko Grodzki może to orzec.” – brzmi wpis z 3 marca 1997 r. „Informacje o tym, że tata będzie operowany, dostaliśmy po dziewięciu dniach jego pobytu w szpitalu. Dwa dni później ktoś zadzwonił do mamy z informacją, że trzeba zapłacić cegiełkę za operację taty.” – wspomina kobieta.
Czytaj także: O. Kramer przeprasza. „Nikomu, nigdy nie życzyłem śmierci”
Pani Marta przekonuje, że była świadkiem wręczenia pieniędzy. „Byłam przy tym, jak matka weszła do gabinetu ordynatora i dała mu pieniądze.” – przekonuje. „Perypetie 220 zł plus czekolady.” – brzmi wpis z dziennika matki pani Marty.
Źr. gpcodziennie.pl