Aby dać te pieniądze takiemu bezrobotnemu, czyli wyrzucić w błoto, musiano „ukraść” je komuś innemu. Ukraść, czyli zabrać w formie legalnego podatku dobrze prosperującemu pracodawcy lub pracownikowi, aby dać przyszłemu „biznesmenowi”, który przez 2 lata sprzeda 0 (słownie: zero) ubezpieczeń. Sprawdza się jak widać stare przysłowie: „kradzione nie tuczy”. Może preferencyjny kredyt na korzystnych warunkach byłby dla takich ludzi wędką, ale na pewno nie jest nią bezzwrotna dotacja.
W naszej socjalistycznej rzeczywistości modne są różnego rodzaje dotacje, zasiłki, subwencje, preferencje oraz inne systemy pomocowe. Tym dobrym wujkiem jest zarówno Związek Socjalistycznych Republik Europejskich (czytaj Unia Europejska), jak i nasze dobroczynne państwo. Zastanówmy się jednak, co z tego wynika.
Już jak pamiętam w szkole średniej tłumaczono mi, że człowiekowi aby pomóc należy dać wędkę, a nie rybę. Gdy bowiem damy mu wędkę będzie na wszelkie sposoby starał się, aby tę rybę złowić. Będzie udoskonalał sprzęt, będzie próbował różnych zanęt, różnych przynęt i technik łowienia. Będzie jako wędkarz rozwijał się. Natomiast, gdy będziemy dawać mu ryby, to tak się do tego przyzwyczai, że nie będzie robił nic, poza odbieraniem ryb. Podobnie rzecz się ma z rozdawnictwem społecznych środków na tzw. pomoce.
Czytaj także: Geostrategia, czas na radykalne zmiany
Jedną z takowych jest dotacja dla bezrobotnych z urzędu pracy na rozpoczęcie działalności gospodarczej. Aby z niej skorzystać należy spełniać oczywiście kilka warunków, m.in. nie prowadzić przez ostatnie 12 miesięcy działalności gospodarczej, nie odmówić bez uzasadnienia propozycji pracy, nie korzystać wcześniej z innych źródeł dofinansowania z Funduszu Pracy oraz nie być karanym 2 lata przed przed złożeniem wniosku o dotację. Jeśli bezrobotny spełni wszystkie kryteria, złoży stosowny wniosek wraz z wszystkimi innymi wymaganymi dokumentami, m.in. biznesplanem (tak…tak, nie jest łatwo), może otrzymać dotację.
Jej wysokość nie przekracza sześciokrotności przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia, zatem kwota jednorazowej dotacji w chwili obecnej to niecałe 22 000 zł. Całość tych środków można spożytkować na zakup środków trwałych, np. maszyn i urządzeń, materiałów i towarów, usług, reklam, lokalu etc. Nie jest oczywiście tak pięknie, że wszyscy wnioskodawcy otrzymują od razu dotację. Liczba przyznawanych wniosków ograniczona jest ilością środków finansowych przekazywanych z Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej. Ponadto, pozytywnie przyjęty wniosek nie gwarantuje w pełni otrzymania środków – na środki trzeba czekać nawet kilka miesięcy. Oprócz prawidłowo wypełnionego wniosku i załączenia wymaganych dokumentów pozytywnie trzeba przejść też rozmowę z doradcą zawodowym powiatowego urzędu pracy. Widzimy więc już na tym etapie pewną uznaniowość w rozdawnictwie społecznych pieniędzy, a tam gdzie uznaniowość tam rzecz jasna korupcja, partykularyzm i nepotyzm.
Po spełnieniu wszystkich warunków i otrzymaniu dotacji przyszły biznesmen (skoro napisał biznesplan to tak można go chyba nazwać) rozpoczyna działalność gospodarczą. Z uwagi na niewielką w sumie kwotę jest to zazwyczaj działalność jednoosobowa; drobny handel lub usługi. Nie wiem, może mam pecha, ale znam kilka osób, które skorzystały z tego rodzaju dotacji i żadna z nich nie prowadziła działalności dłużej niż dwa lata – czyli okres wymagany, aby nie zwracać dotacji. Jedna z tych osób wynajęła mały lokal, rozpoczęła remont i resztę pieniędzy najzwyczajniej … przepiła. Miał to być punkt przyjmowania ogłoszeń i reklam, który nie był czynny nawet 1 dzień. Druga ze znanych mi osób mimo, że starała się (aczkolwiek nieudolnie) prowadziła aż pół roku sklepik. Kupiła w tym celu nawet auto dostawcze, po czym zamknęła punkt. Działalność (oczywiście fikcyjna) prowadzona była do upływu wymaganych dwóch lat. Kolejny, idealnie obrazujący temat, przykład to agencja ubezpieczeń otwarta z dotacji Funduszu Pracy. Założyciel otwarł agencję i kupił oczywiście samochód osobowy (nie będzie przecież do klienta jechał rowerem). Podczas 2-letniej działalności sprzedał 0 (słownie: zero) polis ubezpieczeniowych. Gdyby otwarł firmę za swoje pieniądze lub pożyczone w banku zapewne starałby się pozyskać klientów, a skoro przedsięwzięcie finansował urząd pracy, to po co wysilać się.
To tylko kilka przypadków, które znam. Mógłbym podać dużo więcej, które zakończyły się takim samym „sukcesem” jak powyższe. Może ja mam pecha, może są i pozytywne przykłady takich firm, które dobrze prosperują, ale niestety większość tych firm „z dotacji” kończy jak wyżej. Są to wyrzucane pieniądze w błoto, tylko dlatego, że nie dano tym ludziom wędek, a ryby.
Oni udają, że zakładają firmy i normalnie pracują, urzędy pracy odnotowują „sukces” w postaci aktywizacji bezrobotnych, skreślają ich (na jakiś czas oczywiście) z listy bezrobotnych i wszyscy są zadowoleni, w tym rząd. Ma on czyste sumienie udając, że walczy z bezrobociem. Nic bardziej mylnego, albowiem rządzący zapominają o jednym. Aby dać te pieniądze takiemu bezrobotnemu, czyli wyrzucić w błoto, musiano „ukraść” je komuś innemu. Ukraść, czyli zabrać w formie legalnego podatku dobrze prosperującemu pracodawcy lub pracownikowi, aby dać przyszłemu „biznesmenowi”, który przez 2 lata sprzeda 0 (słownie: zero) ubezpieczeń. Sprawdza się jak widać stare przysłowie: „kradzione nie tuczy”. Może preferencyjny kredyt na korzystnych warunkach byłby dla takich ludzi wędką, ale na pewno nie jest nią bezzwrotna dotacja.
Idźmy dalej tym tropem. Skoro, jak stwierdziła często cytowana przeze mnie Małgorzata Thatcher: „rząd nie ma własnych pieniędzy, więc skoro komuś chce dać, to musi komuś zabrać”, rząd chce łożyć środki na Fundusz Pracy, musi zabrać je podatnikom, w tym pracodawcom. Gdyby więc pracodawcy płacili mniejsze podatki, zapewne zatrudniliby więcej pracowników – i tu są niepoliczalne ilości utraty miejsc pracy. Rząd udając więc, że walczy z bezrobociem, tak naprawdę zwiększa je. Ale kto to zauważa, czy mówi o tym? Rolą propagandy sukcesu jest przecież pokazywać tylko pozytywy.
Dotacje mimo, że nie przynoszą zakładanych skutków są też demoralizujące. Przykładem potwierdzającym tę tezę są zasiłki dla matek samotnie wychowujących dzieci. Wiemy wszyscy, że matkom takim nie jest łatwo, ale też wiemy wszyscy ile naprawdę jest takich matek. Tym żyjącym na „kocią łapę” nie opłaca się zawierać małżeństwa, ponieważ utracą zasiłek. Małżeństwa już zawarte biorą z kolei fikcyjne rozwody, aby mamusia była „samotnie wychowującą” i otrzymywała zasiłek. Jaki więc państwo daje bodziec takiej matce, aby podjęła pracę? Odpowiadam: żaden, a wręcz nakłania ją, aby nie pracowała. Pomoc ta niszczy instytucję małżeństwa i łamie podwaliny normalnej rodziny. Ponadto należy zauważyć, że niejedna samotnie wychowująca dziecko matka ma się lepiej, aniżeli ta z niepracującym mężem alkoholikiem – ta druga jednak nie otrzymuje zasiłku. A ilu jest ojców samotnie wychowujących dzieci? Pytania można mnożyć, ale nie w tym rzecz. Idea moich wywodów tkwi bowiem w sensowności takowych form pomocowych.
Ludzie ci nie tylko nie mają motywacji, aby podjąć pracę, lecz także wspierają się wzajemnie w swej bierności, niszcząc wszelką inicjatywę. Tym samym powstaje swoistego rodzaju subkultura bezrobotnych, którym wystarcza to, że utrzymują się przy życiu, głównie dzięki wsparciu państwa, i którzy nie przejawiają zbytniej chęci podjęcia pracy.
Podobnie rzecz się ma w skali państwowej. Słynna już ustawa „janosikowa” zmusza bogate regiony Polski do wspomagania biedniejszych. Doszło już do takich absurdów, że np. Mazowieckie bankrutuje, bo musi pomóc Podkarpaciu. Mimo ponad dziesięciu lat obowiązywania ustawy Podkarpacie nadal jest i będzie jeszcze długo biedniejsze od Mazowsza, bo niestety „kradzione nie tuczy”.
Przejdźmy do skali euro. Budowane z dotacji ZSRE polskie autostrady na terenach nizinnych są niemal dwukrotnie droższe od autostrad austriackich, drążonych w terenach górzystych. Te polskie są też dłużej budowane. Dotowany z dotacji ZSRE Stadion Narodowy jest niemal dwukrotnie droższy od podobnych na świecie. Wiemy też wszyscy, ile było terminów jego oddania do użytku. A przecież ZSRE nie ma własnych pieniędzy, tylko komuś je ukradł (sorry: zabrał w formie składki).
Aby bardziej to zobrazować dodam, że Polska otrzymuje z ZSRE pomoc w wysokości około 3-4% PKB. Pomoc zagraniczna dla krajów Afryki sięga nawet 20% PKB; trwa to już dziesiątki lat. Przyglądając się Afryce, poprzez analogię, możemy zaobserwować co czeka Polskę i wszystkie inne dotowane kraje. Ale są w Afryce wyjątki. Jest to Botswana, która jako jedyny kraj tego kontynentu ma do konstytucji wpisany zakaz przyjmowania pomocy międzynarodowej. Dlatego jest to jeden z najbogatszych i najsilniej rozwijających się państw tego regionu świata. Warto dodać, że jest to kraj bogatszy od Polski, co udowadnia tezę, że aby być bogatym, trzeba być wpierw suwerennym.
Światowe potęgi gospodarcze powstały z wytężonej pracy umysłów i rąk ludzkich, a nie z dotacji. Dlatego też chińska gospodarka, lekko zwalniając w ubiegłym roku, osiągnęła tempo wzrostu 7,7% PKB. Natomiast dotowane państwa należące do europejskiego sojuszu marzą o osiągnięciu wzrostu na poziomie 1,5 – 1,0% PKB (wówczas ogłaszają sukces), a są i takie (np. Niemcy), które odnotowują wskaźniki poniżej zera.
Dlaczego? Ano dlatego, że „kradzione nie tuczy”.
Foto: Wikimedia Commons