Wynik wyborów w Stanach Zjednoczonych sprawił, iż miałem wrażenie, że dokonałem rzeczy niemożliwej i cofnąłem się w czasie o rok. Moim oczom ukazał się bowiem ten sam lament, z którym do czynienia mieliśmy po zwycięstwie Andrzeja Dudy w wyborach prezydenckich, a następnie rozgromieniu przez Prawo i Sprawiedliwość swojej politycznej konkurencji i objęciu samodzielnych rządów w kraju. W jednym i drugim przypadku przeraźliwie łkano i zawodzono nad upadkiem demokracji. Sprawa jest zaskakująca, ponieważ zarówno wynik wyborów w USA, jak i w Polsce wskazuje, że demokracja ma się świetnie.
Oglądając telewizję, czy przeglądając internet, z każdej strony atakują nas dramatyczne wypowiedzi dziennikarzy lub komentatorów, którzy są autentycznie przerażeni zwycięstwem Donalda Trumpa. Pisząc te słowa mam przed sobą wystąpienie Jolanty Pieńkowskiej, która relacjonowała przebieg wyborów dla TVN24. Profesjonalna dziennikarka o mało nie popłakała się na wizji, ponieważ nie zwyciężyła popierana przez nią kandydatka. Pani Pieńkowska zadawała mnóstwo pytań o to, co zrobi Trump, gdy już wprowadzi się do Białego Domu. Gdybym wyszedł z kapsuły hibernacyjnej jakąś godzinę wcześniej, a rodzina posadziłaby mnie przed telewizorem i kazała oglądać TVN24, pomyślałbym, że ten Trump to jakieś kolejne wcielenie Adolfa Hitlera. Co będzie z weteranami obrażonymi przez Donalda Trumpa, co będzie z kobietami, którymi Donald Trump okazywał kompletny brak szacunku. Co będzie wreszcie z Hillary Clinton? Co będzie z obietnicami wyborczymi? Co będzie z tymi wielkimi inwestycjami, które obiecywał Donald Trump? Co będzie z tą opieką zdrowotną dla wszystkich? Co stanie się z mediami? – pytała.
Odpowiadam. Nic się nie stanie. Problemem pani Pieńkowskiej, tak jak i pozostałych przedstawicieli tzw. „elit” jest to, że sami wierzą w coś, co wcześniej próbowali wmówić swoim odbiorcom. Podobnie było w przypadku Trumpa. Przez wiele miesięcy, na podstawie co najmniej lichych przesłanek, tworzono obraz strasznego brutala, chama i prostaka, który w swoich brudnych gumowcach usiłuje szturmem wedrzeć się na wypolerowane posadzki Białego Domu. W wyścigu miał ubiec delikatną i tolerancyjną Clinton, która wzrusza się na widok kaczek pływających w przydomowym stawie. Wizerunek miliardera kreowany przez sprzyjające kandydatce Demokratów media był wybitnie przerysowany, jednak obserwując programy informacyjne i publicystyczne miałem wrażenie, iż twórcy owego przekazu mają tego świadomość. Że zdają sobie sprawę z faktu, iż w sytuacji, gdy gra idzie o wysoką stawkę czasami dorabia się rywalowi „gębę”, ale mimo to gdzieś z tyłu głowa pali się lampka informująca, że to „tylko” forma manipulacji. Niestety. Reakcja Pieńkowskiej wskazuje jednak na to, że było zgoła odwrotnie. „Elity” tak mocno wzięły sobie do serca to, co same powtarzały (sic!), że gdy Trump rzeczywiście wygrał, zakręciło im się w głowach.
Lewicowa część sceny politycznej, do której należy zaliczyć również media, przyzwyczaiła się do przychylnej im władzy i płynących z tego profitów. Ludzie pokroju pani Pieńkowskiej, czy pana Jonesa z CNN (więcej TUTAJ), byli po prostu przekonani, że mają patent na prawdę, która jeszcze do niedawna była przecież legitymizowana przez polityków. Tymczasem okazało się, że ich „prawda” jest po prostu nieatrakcyjna. Lewicowa ideologia, która za priorytety stawia sprawy takie jak: prawa homoseksualistów, czy możliwość dokonywania aborcji, została po prostu brutalnie zweryfikowana. Tak w Polsce, jak i w USA. Następna w kolejce jest Austria, w której dojdzie do powtórki haniebnie sfałszowanych wyborów prezydenckich oraz Francja, gdzie Front Narodowy pod kierownictwem Marine Le Pen zdobywa coraz większe poparcie.
Obserwując reakcje dziennikarzy i przedstawicieli tzw. „elit” w USA łatwo zauważyć podobieństwo do histerycznych stanów, w które wpadali ich polscy odpowiednicy. To wyjątkowo zabawna sytuacja. Ludzie, którzy przez tyle lat wycierali sobie demokracją usta, chcą ją podważać w momencie, gdy lud, który przecież w demokracji jest suwerenem, wybrał inaczej niż by sobie tego życzyli. Często zadaję sobie pytanie: czy oni nie widzą komizmu całej sytuacji? Kiedy u władzy pozostawali ich pupile demokracja była OK, ale gdy ta sama demokracja zrównała pupili z ziemią okazało się, że mamy do czynienia z „kryzysem”. Ludzie, o których piszę w czytelny sposób pokazali całemu światu swoje totalitarne zapędy. Kolokwialnie pisząc, mają gdzieś głos wyborców. Liczy się tylko to, że stracą profity, które zepchną ich mało profesjonalne opinie i rzekomo wysublimowane dyskusje na margines. Idealnym przykładem jest Tomasz Lis, po którego odejściu z TVP raczej mało kto płakał. Dziś dziennikarz prowadzi program internetowy, o którym nie mówi się za wiele. Rynek zweryfikował.
„Obrońcy demokracji” są wprawdzie hałaśliwi, jednak kolejne wybory świadczą o tym, że świat się „konserwuje”. Twarde, konserwatywne poglądy w rozmemłanej rzeczywistości stają się dla ludzi znacznie bardziej atrakcyjne niż lewicowe utopijne wizje o zniesieniu granic i zmiksowaniu ze sobą wszystkich kultur oraz narodowości. Wygrywa zdrowy rozsądek. I będzie wygrywał nadal, ku rozpaczy „elit” nie mogących pogodzić się ze stratą przywilejów. Świat się przeobraża, wraca do korzeni, a demokracja, czego nie mogą zrozumieć jej „obrońcy”, jest jednym z trybów, który wprawia tę machinę w ruch. Idą nowe czasy.
Fot. Screen TVN24, Flickr/Center for American Progress Action Fund, Flickr/Gage Skidmore