Album ten co prawda nie jest żadną nowością czy niesamowitym hitem ostatnich miesięcy, a nawet lat. Jest za to legendarny, niepowtarzalny i ma prawdziwą duszę. Każdy, kto choć raz się z nim zetknął, po jakimś czasie i tak do niego wraca.W wydawnictwie z 1995 roku trudno się nie zakochać i nie da się przejść obok niego obojętnie. Na czym polega zatem fenomen Above projektu Mad Season?
Above jest połączeniem sił prawdziwych dinozaurów środka lat 90. W skład projektu Mad Season (Wikipedia określa ich słusznym mianem supergrupy) wchodzili tacy muzycy jak Mike McCready z Pearl Jam, basista John Baker Sanders, Barret Martins ze Screaming Trees oraz Layne Staley – najjaśniejsza gwiazda Alice in Chains. Co prawda Above jest jedynym albumem Mad Season, jednak jest o wiele bardziej interesujący, wciągający i hipnotyzujący od innych, mocno rozbudowanych i przekombinowanych, dyskografii. W moim osobistym rankingu Above zajmuje jedno z topowych miejsc.
Na niezwykłość albumu składają się dwa ważne fakty. Po pierwsze, jest on połączeniem wszystkiego co najlepsze od Alice in Chains, Pearl Jam i Screaming Trees. Po drugie, zawarte w tekstach emocje, mądrość życiowa i niejako też ból istnienia wzięły się prawdopodobnie z niefortunnego losu wokalisty Alice In Chains. Layne był bowiem uzależniony od heroiny; album jest niemal drogą przez walkę z nałogiem. Wokalista zaprasza nas do swojego świata, w którym jesteśmy świadkami starcia rządzącej Staleyem heroiny, frustracji, apatii oraz zagubienia jakie mu przynosi. Na naszych oczach toczy się nierówna i tragiczna bitwa z pragnieniem wyzwolenia z nałogu. Staley w starciu z heroiną był jak dziecko we mgle. Postępujące problemy emocjonalne wywołane nałogiem i walką z nim stały się niejako podstawą albumu Above. Ktoś mógłby sobie pomyśleć przez ten opis, że teksty zawarte na albumie są zbyt patetyczne, a nawet miejscami infantylne. Nic bardziej mylnego – działa tutaj jakaś trudna do opisania głębia i szczerość. Nie ma tu żadnej przestrzeni, która byłaby w jakikolwiek sposób przerysowana. Olbrzymie pokłady emocjonalne zostały ubrane w ciekawy wokal artysty. Całość zanurzono w brudnej mieszance grunge, rocka i bluesa spod ręki, ówcześnie najlepszych, muzyków tych gatunków z USA. Sprawia to, że album jest jednocześnie dynamiczny i spokojny, a emocje są dawkowane w taki sposób, że słuchacz chce więcej.
Wake up to utwór, którego słuchałam kilkanaście razy pod rząd i nawet nie chciałam sprawdzić, co jest dalej. Delikatna, chwytająca za serce opowieść połączona ze spokojną bluesową melodią; utwór wyciszający, spokojny i mocno refleksyjny. Ze stanu relaksu i słodkiego letargu wyrywa nas mocne i wyraziście hard-rockowe X-Ray Mind. Po tym spokojnie opadamy w River Of Deceit – lekkiej i lirycznej balladzie o pięknej linii melodycznej. Dalej I’m Above, które powoduje, że z dołka znowu unosimy się do góry. Jest to piosenka z najsłabszym charakterem wobec tego, co reprezentują sobą kolejne tracki. Za to kolejnym utworem jest bluesowe dzieło sztuki Artifical Red, które po prostu paraliżuje geniuszem. Najbardziej grunge’owe Lifeless Dead jest ostre, głośne i tak uporczywe, jak tylko ten gatunek może być. I Don’t Know Anything jest jednym z tych utworów, który wielu z nas kojarzy lub mówi: „o, już gdzieś słyszałem!” Charakterystyczne riffy otwierające piosenkę wprowadzają nas w niesamowity, rockowy klimat. I w końcu przyszła pora na utwór, który mnie najbardziej fascynuje – Long Gone Day. Tutaj pojawia się bogaty i konstruktywny jazz, pomimo to utwór jest bardzo spokojny.
Przepraszam wszystkich, którzy myśleli, że uda się w tej recenzji znaleźć słabe punkty albumu. Takiego czegoś po prostu nie ma. Above od początku do końca jest majstersztykiem i raczy nas muzyką z najwyższej półki.
Fot. ppe.pl