A morał z tej historii mógłby być taki, mimo że cukrowe, to jednak buraki, nowa płyta Luxtorpedy nie przynosi rewolucji w podejściu muzyków do grania. I dobrze! To już trzeci album zespołu i trzeci doskonały strzał. Niesamowita jest forma zespołu Litzy i spółki. Oby tak dalej.
Ale żeby nie być gołosłownym, przeanalizujmy zawartość płyty. Zacznijmy od brzmienia. Jest ono cudownie analogowe, w dodatku nagrania nie zostały poddane masteringowi, wbrew obowiązującym współcześnie regułom. Jest głębia, jest dynamika, jest moc wylewająca się z głośników. W porównaniu do ostatnich płyt – debiutu i Robaków – jest ono bogatsze, bardziej przestrzenne, różnorodne – jest parę momentów, gdzie można złapać oddech.
Płyta zaczyna się od kroczącego w pierwszych sekundach Ostatniego, gdzie Litza otwiera swój worek z riffami, a Hans wręcz śpiewa, zamiast tradycyjnego rapowania, a wszystko to wzmacnia chóralny refren z genialnym hasłem: Mamy nip, mamy regon/Mamy pesel i co z tego?/ Mamy coś więcej/ Znaczymy coś więcej! Koniec piosenki przynosi akustyczne brzmienia. Mocny początek, ale najlepsze dopiero przed nami. Następny J.U.Z.U.T.N.U.K.U. przepełniony jest slayerowym wręcz brzmieniem i ostrymi riffami, natomiast Cały cyrk przypomina dokonania Queen Of The Stone Age, z fajnym zwolnieniem w środku, w którym słyszymy ładne solo gitary jako tło do skandowania hasła przez muzyków: Kto podłożył ogień! Kolejny na playliście Hipokrytes (doskonały riff!) jest za to metalowym walcem z przyspieszeniem w refrenie. Singlowy Mambałaga, to jakby młodszy brat Autystycznego z debiutu. Piękna melodia, nośny refren, tekst pełny pozytywnych treści – murowany hit (już doszedł do 1. miejsca na LP Trójki).
Balladowa Pusta Studnia przynosi ukojenie, spokojne fragmenty przeplata hardrockowy czad. Nieobecny nieznajomy dotyka trudnego tematu rozbitej rodziny, która funkcjonuje bez ojca: Czy widziałeś może moje mleczne zęby?/Nienawidziłem zdania”przyszły alimenty”/I nigdy nie jest za późno/Stanąć znów tak blisko/Pokochać swoje nazwisko/Wybaczam Ci wszystko! Dalej na płycie mamy luxtorpedową piosenkę o miłości, czyli J’eu les poids, w którym Kmieta daje niesamowity popis gry na gitarze basowej. Następny, wściekle thrashowy z początku – Od może do może, w którym tekst traktuje o problemach z podejmowaniem decyzji w życiu: Białe jest białe/Czarne jest czarne/Tylko szare jest bezkarne. Kolejny kawałek – Smoła, przynosi spokojny rytm, ale i jest ciężko. A literacko kawałek ten, to swoista refleksja na doczesnością i tym co poza nią się znajduje. Persona non grata, to już prawdziwy strzał między oczy. Niesamowicie mocny tekst, potępiający zakłamanie wszelkich ideologii, wśród których, jak tytuł sugeruje – prawy człowiek ma problem aby się odnaleźć: Rano zlinczowali pracownika rzeźni/Brutalnie kroił mięso na porcje/A już nocą ci sami dobroczyńcy/Legalizowali dla ludzi aborcję. Wszystko to przyprawione jest pysznym solo gitary.
Podsumowując, Luxtorpeda nie zaskoczyła nas. Muzycy zagrali prosto z serca, a my dostaliśmy, to czego oczekiwaliśmy. Brzmienie pozostało delikatnie urozmaicone, teksty znowu przynoszą nam pozytywne przesłanie, a także nowe hasła do wykrzykiwania wraz z zespołem na koncertach. Czyli wszystko jest tak jak na poprzednich dwóch płytach, tylko o kolejny poziom wyżej. Doskonały album.
Fot: oficjalny profil Luxtorpedy na Facebooku.