Wywiad z Marcinem Chmielowskim; absolwentem politologii (Uniwersytet Jagielloński) i podyplomowych studiów z zakresu bankowości centralnej oraz polityki pieniężnej (Instytut Nauk Ekonomicznych PAN). Doktorantem z dziedziny nauk o polityce (Uniwersytet Pedagogiczny im. KEN w Krakowie). Wiceprezesem Fundacji Wolności i Przedsiębiorczości, współpracownikiem Instytutu Misesa, publicystą.
Na początek może będzie to proste i banalne pytanie, ale skąd u Pana zamiłowanie do ekonomii?
Z zamiłowania do politologii. Z wykształcenia jestem właśnie politologiem, absolwentem studiów magisterskich, w tej chwili doktorantem, który zajmuje się naukami o polityce. Znajomość choćby podstaw ekonomii jest ważna w mojej dziedzinie, bo wszystkie nauki społeczne są ze sobą mocno splecione. Uważam, że niekiedy nie można wyjaśnić niektórych procesów politycznych bez choćby pobieżnej wiedzy ekonomicznej. Zaznaczam jednak, że nie jestem ekonomistą z wykształcenia. Mam tylko studia podyplomowe z bankowości centralnej, które można zaklasyfikować jako formalny kontakt z ekonomią. To jednak za mało, aby nazywać mnie ekonomistą. Ale chodzi też o pewien sposób myślenia. Nawet jeślibym postanowił zdobyć formalne ekonomiczne wykształcenie (a na to się nie zanosi), to już zawsze będę myślał w kategoriach, które dało mi moje pierwsze wykształcenie. Czyli w kategoriach tłumaczenia przede wszystkim zjawisk politycznych, a nie ekonomicznych.
Jak wyglądał Pański pierwszy kontakt z KASE i jak doszło do tego, że jest Pan jego członkiem?
Nie jest to jakaś nadzwyczajna historia. Interesowałem się szeroko rozumianą sferą publiczną, w której jest też ekonomia. W Krakowie był organizowany Klub Austriackiej Szkoły Ekonomii, więc przyszedłem na pierwsze zebranie. I już zostałem. Po drodze byłem też koordynatorem całej sieci Klubów, w wielu z nich wygłosiłem też gościnne referaty. To bardzo dobra propozycja nie tylko dla ekonomistów, ale także dla tych, którzy interesują się ekonomią i jednocześnie chcą zobaczyć, jak może wyglądać rozmowa o ekonomii na nieco innym gruncie, niż ten, który jest w głównonurtowych podręcznikach do makroekonomii.
Czy nie myślał Pan o wstąpieniu do jakiegoś ugrupowania politycznego? I czy według Pana istnieje w Polsce partia, która byłaby w stanie przeprowadzić odpowiednie reformy gospodarcze?
Nie myślałem. Jest mi bardzo dobrze tu, gdzie jestem. Przynajmniej na razie, bo naprawdę trudno mi powiedzieć jaki będzie mój plan za dziesięć lat. Zanim jednak ewentualnie w ogóle zacząłbym rozważania na temat swojego startu w polityce, chciałbym coś poważnego osiągnąć poza nią. Cele na najbliższą przyszłość to zdobycie tytułu doktora i wzmocnienie Fundacji Wolności i Przedsiębiorczości, której jestem wiceprezesem. Politykiem się tylko bywa i nie ma nic bardziej przykrego w odbiorze niż ludzie, którzy nie potrafią robić nic więcej, niż tylko politykę. Naukowcem i menadżerem trzeciego sektora się za to jest i bardziej zależy mi na rozwijaniu się właśnie w tych dziedzinach.
A co do drugiej części pytania. Jako „odpowiednie reformy” rozumiem takie, które uwalniałyby gospodarkę spod władzy urzędników, upraszczały podatki, obniżały daniny publiczne, reformowały polityki społeczne po to, aby tam, skąd państwa nie da się wycofać (bo byłoby to zbyt kosztowne politycznie), działało ono sprawniej i taniej. W tej chwili nie ma takiej partii. Wolę takich zmian deklaruje KNP, ale brak mu ludzi, którzy takie reformy potrafiliby przeprowadzić. Nie ma tam zespołu ekspertów, który zna się na procesie legislacyjnym i potrafi wolę zmian zoperacjonalizować i przedstawić jako projekt nowego prawa, które naprawiałoby stare, źle działające prawo. Do pewnego stopnia ta słabość jest możliwa do zasypania dzięki wsparciu tych organizacji, które organizował Przemysław Wipler, czyli Fundacji Republikańskiej i Stowarzyszenia Republikanie. Ale jak to będzie w praktyce, to jeszcze zobaczymy. Bo pytaniem otwartym pozostaje tylko to, czy ci ludzie będą chcieli wspierać merytorycznie KNP i przede wszystkim, czy Kongres o takie wsparcie będzie umiał poprosić.
Jak Pan sądzi, czy w ramach systemu demokratycznego można dokonać zmian, które przybliżą nas do idei konserwatywno-liberalnych?
Termin „idee konserwatywno-liberalne” jest bardzo pojemny, bo mieści się w nim sporo różnych nurtów, które możemy kojarzyć z wieloma politycznymi tradycjami. Nie wiem, o który konserwatywny liberalizm chodzi. Myślę jednak, że przynajmniej niektóre postulaty niektórych sposobów myślenia o polityce i relacjach państwo-obywatel, są możliwe do wprowadzenia w Polsce. Zupełnie niedawno mieliśmy tego przykład. Deregulacja zawodów w Polsce była przeprowadzona wspólnymi siłami Jarosława Gowina i Przemysława Wiplera, obaj ci politycy szukają swojego ideowego zaplecza gdzieś w terminie konserwatywny liberalizm.
Jesteśmy świeżo po wyborach samorządowych. Czy jest Pan zadowolony z tego, komu Polacy powierzyli swój społeczny mandat?
Wybory samorządowe mają to do siebie, że dotyczą spraw lokalnych. Trudno jest mi powiedzieć czy czuję się zadowolony dlatego, że np. w Łowiczu do rady miasta dostali się tacy, a nie inni ludzie. Z prostej przyczyny. Zupełnie nie znam łowickiej sceny politycznej. Nie wiem też ilu uczciwych i profesjonalnych samorządowców dostało się w skali kraju do rad i sejmików oraz na urzędy burmistrzów i prezydentów miast. To ocenią ich wyborcy na koniec kadencji. Mogę tylko im życzyć tego, aby oceniali rozsądnie.
Przebieg tych wyborów był bardzo kontrowersyjny i budził wiele emocji. Czy uważa Pan, że zamieszanie wokół tych wyborów to przysłowiowa burza w szklance wody, czy kompromitacja państwa polskiego?
Uważam, że to była kompromitacja. Ciekawe czy do kolejnych wyborów uda się cokolwiek naprawić. Jestem w tej kwestii umiarkowanym pesymistą. Trudno mi znaleźć w sobie optymizm w sytuacji, w której system informatyczny podliczający głosy okazał się być zupełnie niesprawny. Państwo, czy nam się to podoba czy nie, organizuje wybory i musi być w tym sprawne. Tymczasem obejrzeliśmy festiwal degrengolady i popis braku sprawności.
Kalendarz wyborczy w 2015 roku również jest napięty. Czekają nas wybory prezydenckie oraz parlamentarne. Czego Pan spodziewa się po tych wyborach?
Po wyborach prezydenckich nie spodziewam się niczego nadzwyczajnego. Bronisław Komorowski prawdopodobnie wygra w pierwszej turze a pozostali kandydaci nieco podbiją swoją rozpoznawalność w społeczeństwie. Co do wyborów parlamentarnych, to może tu być dużo ciekawiej. Zasadniczą zmianą może być powrót PiS na miejsce partii numer jeden. Do wyborów (i podczas nich) może się jednak jeszcze sporo zmienić, więc na razie nie należy pisać jakichś bardzo szczegółowych prognoz.
Jak ocenia Pan posunięcie Komisji Europejskiej, która chce by popularny serwis Google został podzielony?
Takie pytanie zadane libertarianinowi jest co najmniej tendencyjne. A odpowiedź na nie jest co najmniej oczywista. Oceniam bardzo źle.
Wydarzenia z ostatnich dni. Zbigniew Stonoga ogłosił start w wyborach prezydenckich oraz przedstawił program. Jakim prezydentem według Pana będzie Zbigniew Stonoga? Co Pan sądzi o programie p. Stonogi?
Nie będzie żadnym prezydentem, bo nie wygra wyborów na to stanowisko. Przypuszczam, że za kilka lat Zbigniew Stonoga będzie równie popularny co dziś Stan Tymiński. Czyli zupełnie nieznany. Pan Stonoga to przede wszystkim trybun ludowy, nie polityk. Proszę jednak nie zrozumieć mnie źle, bo trybuni ludowi również są potrzebni choćby dlatego, że potrafią wskazać problem, który doskwiera tzw. zwykłym ludziom. I nie chcę dyskredytować Stonogi w sposób totalny, bo to postać która najlepiej by się sprawdziła zakładając i finansując stowarzyszenie lub fundację pomagającą osobom, w stosunku do których urzędnicy i policjanci nadużyli swojej władzy. Taka działalność byłaby pożyteczna i jednocześnie nie byłaby wchodzeniem do polityki. Bo start w polityce na bazie paliwa, którym jest wyzywanie policji mogę rozpatrywać tylko jako analogię do wchodzenia do polityki przez wysypywanie zboża na tory.
Niedawno wyemitowano pierwsze odcinki programu z Pana udziałem „Wolność po ostrzałem”. Naszym zdaniem cała seria zapowiada się bardzo dobrze. Proszę powiedzieć, czy będziecie próbować „wyjść” z tym programem do telewizji, czy raczej pozostaniecie w Internecie?
Już próbowaliśmy. Nasz serial emituje Polvision, polonijna stacja z USA. Serial bardzo się tam podoba.
Dziękujemy za rozmowę.
Pytania zadawane były przez następujących członków KMKL: Maciej Skoczek, Grzegorz Poręba, Maciej Borawski
Zdjęcie: youtube.com