Przyszłość mediów to bycie w środku wydarzeń i komentarz albo relacja z oka cyklonu – twierdzi w rozmowie z naszym portalem Bartłomiej Maślankiewicz, reporter Telewizji Republika, znany z popularnych relacji na żywo.
Karol Handzel: Pańskie słynne relacje z Marszu Niepodległości i z Kijowa łączy kilkuminutowy czas na wizji w samym centrum wydarzeń. Jak to jest przygotowane? Dostaje Pan wytyczne „Panie Bartku, niech Pan tam idzie z operatorem i przez kilkanaście minut prowadzi relację”?
Czytaj także: Geostrategia, czas na radykalne zmiany
Bartłomiej Maślankiewicz: W tym przypadku (Kijowa – przyp. red) było trochę inaczej. Odkrywając tajniki naszej zawodowej kuchni, a nie zdradzając przepisu powiem tylko tyle, że nie planowaliśmy relacji z Gruszewskiego/Hruszewskiego. W tym czasie mieliśmy nadawać spod sceny na Majdanie, ale w ostatniej chwili zdecydowałem że idziemy tam. To się odbywa na zasadzie współdziałania z operatorem. Pada hasło „Marcinie, wolisz kręcić mnie tutaj, czy idziemy grać żywioł?” Na odpowiedź długo nie czekałem, choć miała to być statyczna relacja, pokazująca co, gdzie w Kijowie się dzieje. Od tego się zaczyna. Stoję na placu Europejskim i pokazuję gdzie co jest. Gdzie Majdan, gdzie Parlament etc…
Nie brakowało takiego momentu, kiedy chciałby Pan usłyszeć „robimy przerwę na reklamę, znajdź dobre miejsce do transmisji, przemyśl to, co chcesz powiedzieć na wizji, znajdź jakiegoś przechodnia żeby go przepytać?
W czasie szturmu Berkutu? To jak poprosić pilota Airbusa, żeby wysadził nas po drodze do Nowego Yorku w Koluszkach. Mieliśmy pokazać ulicę. Chcieliśmy, żeby ludzie w Polsce zobaczyli coś innego, niż widok z okna Hotelu Ukraina z którego nadają inne stacje.
Nie było strachu, że coś się może stać, że dalsze pozostanie w tym miejscu groziło zadeptaniem przez tłum albo oberwaniem policyjną pałką?
Pałką dostaliśmy od razu pod hotelem. Ale polska policja biła mnie już mocniej. Strach jest zawsze, ale jak widzi pan, że człowiek ubrany jak milicjant rzuca brukiem, to rwie się reporter żeby spytać co ty robisz? Ne dogoniłem go, ale dopadłem innych. Akurat z bronią gładkolufową. Pytam. Strzelasz żeby zabić? Z takiej odległości te kule spokojnie mogą doprowadzić do śmierci.
Druga sprawa operator. On został po stronie milicji, pod hotelem. Wiem, nauczony akcją z 11 listopada, że muszę się go trzymać. Nie możemy robić odrębnego materiału, a zresztą on jest sam! Nie mogę go zostawić. Idę w jego stronę. Mówię do niego. Widzę reakcję. Jest komunikacja. Jet dobrze, pokażmy światu ile możemy!
I po trzecie, ja widzę, że mikrofon to lepsza broń niż kamienie. To Berkut ucieka przede mną. My dziennikarze bronimy Majdanu.
W nas jest siła, takich spraw nigdy nie odpuszczam, nawet jeśli to głupota. Pierwszy raz Berkut wpadł na mnie w grudniu, jak pacyfikowali Majdan. Widząc kamerę wypuszczali nawet ludzi prowadzonych do milicyjnych karetek. Nie spacyfikowali całego placu, bo były tam media. To fakt. Gdyby to było 30 lat temu…
Czyli oprócz bycia dziennikarzem stał się pan jednocześnie uczestnikiem protestów? Atmosfera Majdanu pana wchłonęła?
Jeśli Pan pyta czy w nocy zakładałem inne ciuchy i rzucałem koktajlami, to się do tego nie przyznam (śmiech). Ale… Żyłem na majdanie. Mieszkałem w lokalu, z którego balkon wychodził na Plac Niepodległości. Przez 24 godziny na dobę tam byłem. W sumie ponad miesiąc. To nie jest klasyczny przykład, gdzie dziennikarz ma być bezstronny, w końcu czy my w latach 70′ czy 80′ chcieliśmy od zachodnich dziennikarzy obiektywizmu? Zresztą dziennikarz nie może być obiektywny. To mit. Co innego rzetelny.
Ale nie zaprzeczy Pan, że była w tym jakaś adrenalina, jakaś fala której trzeba było się ponieść żeby pracować na maksa…
Powiem tak. Po powrocie do Warszawy mój organizm oszalał. Nawet nie tyle, że nie mogę się wyspać, ale mam taki niedobór adrenaliny że trudno wstać z łóżka. Tam 23/24 adrenalina w żyłach. Potem doszła do tego paranoja. Ktoś mnie śledzi, ktoś mnie zaczepia w internecie. I tak dalej…
Praca non-stop? Trzeba było być w każdej chwili gotowym do wejścia na wizję?
Jeśli nie na wizję to przez telefon. Chodziłem spać o 4-5, czasem o szóstej. A pierwsza relacja do poranka o 7.30. Czasem o 8. Ale to jest samonakręcająca się faza. Ten brak czasu sprawia że wpadasz w wir pracy i tylko dobrze wykonana robota sprawia, że możesz położyć się spać. Inaczej nie możesz rozliczyć się z własnym sumieniem.
Ile dni w ten sposób Pan tam spędził?
13 w grudniu i 15 w styczniu. Były takie dni, że nie spaliśmy wcale. Były noce, że i 7 godzin. Oczywiście dziennikarze mają swoje sposoby, żeby na chwilę chociaż wyłączyć wajhę. Pewnie dlatego tak krótko żyjemy.
Pan mówi o dobrze wykonanej robocie, ale niejeden internauta, czy dziennikarz zarzuca panu brak profesjonalizmu, czy niepotrzebną brawurę. Nie odczuwał pan żadnego kryzysu wysłuchując opinie z Polski?
Niestety nie miałem okazji. Byłem tam. Na ulicy nie mogłem zrobić materiału, bo wszyscy chcieli zdjęcia i autografy. Dostałem zaproszenia do wszystkich telewizji i na uniwersytet Szewczenki na spotkanie ze studentami dziennikarstwa. Oprócz tego kilka tysięcy wiadomości na FB i wszystkie, przysięgam, pochlebne! Plus kilkaset propozycji matrymonialnych (śmiech).Prawda jest taka, że następuje już koniec takiej telewizji, w której gadające głowy opisują świat. Tego nikt nie potrzebuje.
To jest przyszłość informacji? Już nie Twitter, nie specjaliści rozmawiający w studiu przy lecących w tle materiałach agencji prasowych? Kamera, dziennikarz i wejście w centrum wydarzeń?
Przyszłość mediów to bycie w środku wydarzeń i komentarz albo relacja z oka cyklonu. Wysłać kamerę można z robotem ale po co, skoro szybciej niż w telewizji będzie to w internecie. Konserwatywne media już wiedzą gdzie ich kres. Będą się broniły, mówiły że to nieprofesjonalne etc. Ale niestety przyszłością jest 100% przekazu bez ideologii. A tylko szybka relacja live, nie z okna hotelu, ale z „dupy szatana” daje takie możliwości.
Czyli w tym momencie czuje się Pan prekursorem lepszych, bardziej profesjonalnych mediów informacyjnych? Następuje „efekt Maślankiewicza”?
Nie ma lepszych mediów, zawsze gorszy pieniądz wypiera lepszy. Pytanie czego chcą ludzie. Odpowiedź mamy w oglądalności i komentarzach. Każdy z nas ogląda dziś różne wiadomości, a widzi te same obrazki z Reutersa. Nasze głowy dostają gotowy przekaz z treścią i ideą. Tylko takie relacje dają możliwość by widz sam ocenił co się dzieje. Ta relacja mogłaby brzmieć jak w rossiji24 albo zwieździe „Faszystowskie bojówki atakują milicję chroniącą dzielnicy rządowej” i wtedy trudno ocenić, co jest prawdą. Kiedy widzę milicjanta najpierw katującego kobiety, potem rzucającego kamieniami, a na końcu plującego w twarz starszemu panu, to sam wyciągam wnioski.
Ale popracuję nad tym moim „Proszę państwa”, sam mam poczucie żenady. Wiele przede mną ale nie dam się włożyć w żadne ramy. Znam wielu dziennikarzy, którzy świetnie wyglądają, świetnie zarabiają, nawet coś tam wiedzą. Są profesjonalni jak… Sam nie wiem co, ale wątpię, żeby kładli się spać z myślą „zostawiłem dziś światu coś wartościowego”…
Czyli możemy się spodziewać następnych tego typu relacji, ale już bez tak wyraźnego przekazu emocjonalnego?
Chcę wrócić na Ukrainę. Obiecałem to wielu osobom na Majdanie, facebooku i w Polsce. Dziennikarz niestety rzadko ma szansę wybrać drogę życia. Niekiedy niszczy to życie. Relacje z rodziną czy przyjaciółmi. Ale co by ludzie nie myśleli patrząc na telewizje śniadaniowe, to jednak dziennikarstwo to misja! I niech się dzieje co chce, ale ja przed pokazaniem prawdy nigdy się nie cofnę.
Zacznie się Pan teraz uczyć ukraińskiego?
Rozumiem wszystko. Piszę nieśmiało (mam tysiąc ukraińskich znajomych), postaram się trochę pomówić. Piękny język. Jak staropolski. Nie tak twardy i niezrozumiały jak rosyjski…
Dziękuję za rozmowę
Fot: Аимаина хикари/wikicommos, Bartłomiej Maślankiewicz