O różnych aspektach sporu pomiędzy Platformą Obywatelską a Prawem i Sprawiedliwością wypowiadali się tysiące razy politolodzy, socjolodzy, historycy, alchemicy i wszyscy, których ktokolwiek w Polsce ma ochotę lub obowiązek słuchać. Nierzadko w ciągu ostatnich kilku lat mieliśmy okazję – a raczej, bo tak było najczęściej, wątpliwą przyjemność – by dowiedzieć się o „zawłaszczeniu Polski”, szczuciu, faszyzowaniu, wynarodowianiu, zdradzie i składaniu hołdów oraz innych czynnościach, jakim z lubością oddają się politycy pomiędzy posiedzeniami Sejmu. Nie ma więc nic odkrywczego w stwierdzeniu, że ów spór pomiędzy zdrajcami i patriotami czy, jak wolą niektórzy, obsesjonatami i ludźmi trzeźwo myślącymi ma rujnujący wpływ na jakość życia publicznego w Polsce. Mało kto zwraca jednak uwagę na pogorszenie się jakości jednego z jego konstytutywnych elementów, mianowicie przekazu medialnego.
Nie chodzi mi przy tym jedynie o standardowe utyskiwanie na stronniczość „Gazety Wyborczej” i TVN – czytelnicy mogliby poczuć się urażeni, gdybym epatował ich tak doskonale znanym i wyświechtanym sarkaniem. Mam na myśli raczej fakt, iż ogłupiająca rola mediów znacznie się zwiększyła, odkąd Tusk i Kaczyński skoczyli sobie do gardeł. Wszystkie w zasadzie największe gazety, czasopisma i telewizje wzięły czyjąś stronę w tej walce z wielką stratą dla jakości ich warsztatu dziennikarskiego. Co gorsza, ku mojemu przerażeniu drastycznie obniżył się poziom intelektualny mediów papierowych, przede wszystkim zaś – co konstatuję z ubolewaniem, aczkolwiek nie bez pewnej satysfakcji – czasopism kojarzonych z szeroko pojętą prawicą.
Nie tylko bowiem „Gazeta Wyborcza”, stanowiąca od początku lat dziewięćdziesiątych – jak pisał R. Ziemkiewicz – element niezbędnika polskiego inteligenta, a więc atrybut uprawniający do rozmawiania o polityce i społeczeństwie „na odpowiednim poziomie”, całkowicie się ostatnimi czasy spauperyzowała. Redaktorzy tego medium bez żenady publikują na stronie gazeta.pl obrażający inteligencję czytelnika cykl pt. „[WYJAŚNIAMY]”, w którym tłumaczą jak chłop krowie na rowie sprawy, które są oczywiste dla średnio zainteresowanego polityką człowieka. Podobnie – z o ile większą patriotyczną egzaltacją – przystępują do rzeczy prześladowani przez Tuska i jego hordy twórcy tygodnika „w Sieci” oraz portalu wpolityce.pl, a także redaktorzy niezalezna.pl oraz różnych wariantów „Gazety Polskiej”. Nie dość, że popełniają w swej pracy elementarne błędy warsztatowe, nie oddzielając dziennikarstwa informacyjnego od publicystyki (co jest w praktyce dziennikarskiej refleksem nauczanej w szkołach podstawowych umiejętności odróżniania faktów od opinii), to jeszcze powielają sztuczki perswazyjne typowe dla mediów rynsztokowych – krzykliwe tytuły artykułów utrzymują więc czytelników w stanie permanentnego napięcia, zaś fotografie dobierane są tak, by jednoznacznie zasugerować odbiorcy charakter sfotografowanej postaci. Wrogowie publiczni, tacy jak Donald Tusk, Maciej Lasek czy Jerzy Gorzelik, są zatem pokazani po homerycku – ich odpowiednio wykadrowane, nieładne buzie odzwierciedlają sugerowaną szpetotę ich osobowości. Co innego Jarosław Kaczyński, któremu na zdjęciach nieodmiennie towarzyszą biało-czerwone flagi i wzniosła powaga.
Niewiele lepiej jest w przypadku tygodnika „Do Rzeczy”, który jednakowoż – inaczej aniżeli wspomniane media braci Karnowskich czy „Gazeta Polska” i jej przybudówki – nie jest medium otwarcie partyjnym. Jednak i tygodnik Lisieckiego, podobnie jak „Uważam Rze”, nie oparł się panującym trendom i często publikuje teksty, których celem jest jedynie atak na obóz rządzący i ukontentowanie czytelników propisowskiej orientacji. Trzeba mu – tygodnikowi, nie obozowi – oddać jednak sprawiedliwość, albowiem w zestawieniu z mediami Sakiewicza lub Karnowskich wypada bardzo przyzwoicie, tolerując wewnętrzną debatę, jak w przypadku książki Piotra Zychowicza „Obłęd 44”. Na łamach wpolityce.pl byłoby to nie do pomyślenia; nie jest zresztą przypadkiem, iż właśnie redaktorzy owego portalu, ukrywając się tchórzliwie pod pseudonimem „gim”, wysunęli pomysł cenzury wewnętrznej wobec Zychowicza w nieswoim przecież tygodniku „Do Rzeczy”, w uzasadnieniu posługując się, jak zawsze, patriotyczną frazeologią.
Ale skoro już o Internecie mowa, to nie do zignorowania jest pojawienie się prostackich, ale stylizowanych na „nowoczesne” portali wysyłających propagandowe komunikaty. Choćby krótkie spojrzenie na prowadzony przez syna posłanki PO Tomasza Machałę, a będący własnością niereformowalnego sympatyka tej partii, prominenta medialnego Tomasza Lisa, portal naTemat.pl wystarczy, by zorientować się, o czym piszę. W przekazie Machały et consortes wątki popkulturowe mieszają się z politycznymi, tak że trudno nieraz nie odnieść wrażenia, iż najważniejszymi problemami Polski są represjonowane i niewychodzące z podziemia tzw. „mniejszości seksualne” oraz grasujący na ulicach miast księża-pedofile, którzy gwałcą dzieci grupami w zakrystiach. Do tego dostajemy niemałą porcję artykułów o „stylu życia” (jakby do życia zastosowanie miały kategorie estetyczne). Nietrudno zatem zidentyfikować wroga wesołej hałastry czytelniczej, chociaż opieszałym i w tym pomoże młoda kadra dziennikarska portalu: to wsteczny Kościół, katolicy, wyborcy PiS i sam Kaczyński, ponadto narodowcy oraz kibice, pardon: kibole.
Przekaz medialny stał się zatem całkowicie jednostronny i płytki, a przyczyną tego jest nie tyle polityczne, co wprost partyjne zaangażowanie mediów. Krytycyzm wobec rzeczywistości politycznej, za którym nie stoi wyrażone implicite poparcie dla Kaczyńskiego lub Tuska, w zasadzie nie istnieje w tzw. „mainstreamie”, ponieważ pracę dziennikarską coraz częściej postrzega się w kategoriach realizacji interesu politycznego. Można więc wraz z Leninem zapytać: „co robić?”. O tym jednak napiszę, być może, innym razem.
fot. WikiMedia Commons