Dotacje do barów mlecznych to roczny wydatek ok. 20 mln złotych z budżetu naszego nieszczęśliwego państwa. W sumie to nie tak mało, więc jakakolwiek oszczędność w tym dziale pozwoli na zakup, na przykład, dodatkowych kilku „Bronkobusów”. Czyż nie szczytny cel?!
Minister finansów naszego umiłowanego rządu, Mateusz Szczurek postanowił dodatkowo (czyli ponad swoje podstawowe obowiązki) zadbać o zdrowie Polaków. Metody są może trochę nietypowe i zakamuflowane, ale wierzę, że ten szczytny niewątpliwie cel zostanie zrealizowany, a to jest wykładnik skuteczności ministra. W zasadzie to zauważam dwa cele. Pierwszy i zasadniczy, to bez wątpliwości dbałość ministra o nasze zdrowie, zdrowie wszystkich Polaków. Drugi, może bardziej ukryty i mniej zaszczytny dla rządu, to wyciągnięcie z naszych kieszeni i ściągnięcie do budżetu państwa większej ilości biletów Narodowego Banku Polskiego. Jestem jednak przekonany, że to głównie zdrowie Polaków przyświeca ministrowi finansów w jego poczynaniach, o których poniżej.
W pierwszej kolejności, kierowane przez Mateusza Szczurka ministerstwo finansów, wzięło pod młotek bary mleczne. Z początkiem bieżącego roku ministerstwo wdrożyło bowiem w życie nowe regulacje prawne, zgodnie z którymi bary mleczne nie mogą w zasadzie używać do gotowania posiłków wszelakich przypraw, oprócz soli. Gdyby natomiast kucharka w takim barze użyła przypraw innych niż sól (czyli nie wymienionych w załączniku do rozporządzenia), ministerstwo pozbawia taki bar dotacji. To oczywiście spowoduje w praktyce wzrost cen posiłków normalnie przyprawionych lub likwidacje barów. Ale przeanalizujmy korzyści płynące z decyzji ministra.
Czytaj także: Stan współczesnej oświaty. Czy czas na radykalne zmiany?
Wprowadzone rozwiązanie prawne spowoduje rzecz jasna, że gotowane bez przypraw posiłki będą bardziej jałowe, czyli mniej smaczne, żeby nie powiedzieć niesmaczne. Część klientów takiego baru odstąpi zapewne od spożycia takich posiłków, a więc i dotacje państwowe naturalnie zmaleją. Ci natomiast, których nie będzie stać na droższy, przyprawiony majerankiem i pieprzem obiadek, skorzystają zapewne z tego dotowanego przez ministra Szczurka i jedynie posolonego posiłku. Nie jest żadnym odkryciem dietetycznym stwierdzenie, że posiłku jałowego, nieprzyprawionego człowiek objętościowo zjada zdecydowanie mniej. W efekcie wilk jest syty i owca cała, bowiem minister finansów mniej wyda na dotacje do barów mlecznych (a tym samym wzmocni polski budżet), natomiast klienci barów nie będą już się tak obżerać jak dotychczas, co pozwala domniemywać, że spadnie zachorowalność na choroby związane z nadwagą, typu: nadciśnienie tętnicze, cukrzyca, czy inne choroby cywilizacyjne. To z kolei spowoduje zmniejszenie wydatków państwa na leczenie wspomnianych chorób. Przypuszczam, że można by jeszcze doszukać się kilku innych korzyści z tej wspaniałomyślnej, jak udowodniłem powyżej, decyzji ministra finansów.
Dotacje do barów mlecznych to roczny wydatek ok. 20 mln złotych z budżetu naszego nieszczęśliwego państwa. W sumie to nie tak mało, więc jakakolwiek oszczędność w tym dziale pozwoli na zakup, na przykład, dodatkowych kilku „Bronkobusów”. Czyż nie szczytny cel?!
Po barach mlecznych dzielny minister wziął się za restauracje i inne jadłodajnie. A dlaczego niby miałyby mieć się lepiej od barów mlecznych? Do tego celu już nawet nie musiał zmieniać żadnych rozporządzeń, czy załączników do nich, a jedynie zmienił interpretację już istniejących przepisów podatkowych.
Chodzi mianowicie o różnicę w wysokości podatku VAT wliczonego w cenę posiłków oraz napojów. Posiłki są bowiem obciążone podatkiem VAT w wysokości 8 procent, natomiast napoje w wysokości 23 procent. Jak informuje „Rzeczpospolita” fiskus „walczy” (i to dzielnie) o wyższe dochody z VAT poprzez nową interpretację przepisów. Gdy bowiem zamówimy posiłek wraz z napojem zapłacimy za cały posiłek VAT w wysokości 23 procent. Czyż nie cudowna interpretacja?!
Niektórzy złośliwcy zarzucają, że szef resortu finansów chce w ten sposób zapobiec oszczędzaniu na podatkach przez niektórych restauratorów. Ja oczywiście w to nie wierzę, ale nawet gdyby tak było. Po co ma jeden restaurator z drugim zaoszczędzić, lepiej jak zrobi to minister, a następnie za ciężką i niestrudzoną pracę wynagrodzi swych dzielnych urzędników. Może to i podniesie ceny posiłków, a tym samym „uderzy” w branżę gastronomiczną, no ale cóż, nie takie uderzenia Polacy wytrzymali, tym bardziej, że korzyści jest wiele.
Jak bowiem wspomniałem na wstępie głównym celem ministra jest oczywiście zdrowie Polaków. Wiadomo, że popijanie podczas posiłku nie jest wskazane. Dietetycy zalecają jedzenie „na sucho”, to pozwala zjeść mniej i lepiej pogryźć strawę. To z kolei sprzyja lepszemu trawieniu, zapobiega wrzodom żołądka, etc. Nie będę już się powtarzał o chorobach wynikających z nadwagi i oszczędnościach wynikających z ich leczenia.
Myślę, iż przekonałem malkontentów, że minister Mateusz Szczurek opisanymi posunięciami przede wszystkim zadbał o zdrowie Polaków. Być może ma wiedzę o tym, że minister zdrowia, Bartosz Arłukowicz jest „na wylocie” i zamierza zająć jego miejsce. Te prozdrowotne decyzje ministra Szczurka wskazywałyby na to, a w naszym nieszczęśliwym kraju wszystko jest możliwe.