Electro-popowa stylistyka, którą prezentuje Das Moon na płycie Weekend In Paradise, nie jest zbyt popularna w naszym kraju. Ciężko stwierdzić dlaczego, ale z pewnością można uznać, że po przesłuchaniu drugiego albumu tej frapującej formacji, grono sympatyków takiego grania w rodzimym wydaniu nieznacznie się zwiększy. W tym także o moją skromną osobę.
Zespół tworzą trzy różne, silne osobowości: Daisy K. jest wokalistką i poetką, DJ Hiro Szyma – odpowiada za sample, instrumenty klawiszowe i perkusję, a Musiol za gitary, syntezatory. Wszystkie teksty napisała Daisy K., a piosenki zostały skomponowane wspólnymi siłami przy pomocy producenta albumu, Pawła Gawlika.
Co możemy usłyszeć na Weekend In Paradise? Mroczne, hipnotyzujące słuchacza elektroniczne dźwięki z pastelowym, uwodzącym głosem Daisy K. Stylistycznie to wszystko kroczy wokół electropopu, nowej fali i industrialu z domieszką Kraftwerk, Depeche Mode i szczyptą Einstürzende Neubauten i Laibach. Całość tworzy całkiem oryginalny styl Das Moon jednak, co należy podkreślić, z dodatkiem własnej tożsamości muzyków.
I tak, Raven wita nas odgłosem sonaru, mogącym się bardziej kojarzyć fanom Pink Floyd aniżeli wymienionych powyżej grup. Ale pulsujący dźwięk syntezatorów kończy owe porównania, szczególnie jkiedy wchodzi rytmiczna perkusja. Cały kawałek jest instrumentalny, rozwija się według określonego schematu, czyli stopniowego zwiększania napięcia, a w różnych efektach dźwiękowych słychać inspiracje Einstürzende Neubauten (np. odgłos upadającej na podłogę piłeczki ping-pongowej).
Inspiracje Niemcami czuć w początku Meat, gdzie zespół nas wita odgłosami… klucza pneumatycznego, którego dźwięk jest pełnoprawnym instrumentem, wręcz zastępuje on riff gitarowy, który bardzo pasowałby w tym miejscu. To kompozycja zawarta w dość średnim tempie z mocną perkusją i dusznym w swoim wyrazie refrenem.
Pet jest pierwszym z tych żwawszych utworów, których jest trochę na płycie, i szczerze mówiąc, potrafiłyby mnie porwać do tańca, gdybym tylko lubił tańczyć. Chociaż Pet nie ma w sobie konkretnego, żadnego mocnego rytmu perkusyjnego, to właśnie puls tego kawałka jest jak najbardziej taneczny. System w refrenie przynosi melodie i wpadający w ucho śpiew Daisy K. Junkie to już jazda na całego pomimo, że to dosyć ascetyczny brzmieniowo kawałek. Podobny w brzmieniu jest Colours. Takie granie na Weekend In Paradise kończy przewrotny kawałek Not a Happy Song.
Pozostałe kawałki są mroczniejsze, wolniejsze rytmiczne, bardziej nastrojowe i silniej oddziaływujące na psychikę słuchacza. Violent Lullaby jest tego doskonałym przykładem – piękna melodia, szczególnie w refrenie i natchniony głos wokalistki śpiewającej: This is a Violent Lulaby/This Is A Smack In The Face… Tutaj, w tym kawałku, akurat odgłosy wiertarki były jak dla mnie zbędne. Manual ma w sobie coś z klimatu filmu grozy. Run to spory kandydat na przebój, szczególnie, że charakteryzuje ten kawałek niezwykle chwytliwy refren. Z lekka noiseowy, z większą rolą gitary, Best Boy In Town kończy tę udaną płytę.
No własnie – udaną. Niezachwycającą mnie, lecz w pełni satysfakcjonującą. Szczególnie, że – jak zdradziłem się we wstępie – nie jestem zwolennikiem takich brzmień. Ale ciężko nie docenić kunsztu muzyków Das Moon zwłaszcza, że w Polsce takiego grania mamy w muzycznej przestrzeni jak na lekarstwo. Każdego fana elektronicznych dźwięków, mrocznych, nowofalowych rytmów ta płyta powinna w pełni zadowolić. A jak ktoś chce posłuchać dobrych, melodyjnych, niebanalnych piosenek? Tym bardziej powinien sięgnąć po Weekend In Paradise.
Foto: Requiem Records/cantaramusic.pl