Irena Budz przyjechała do Warszawy z Ukrainy i zapomniała o kulturze. Myśli, że wszyscy Polacy jej nienawidzą. Cóż, przyganiał kocioł garnkowi.
Na jednym z najpopularniejszych portali internetowych w Polsce, ukazał się tekst o studentce z Ukrainy, która opowiada o rasizmie w Polsce. Brzmi strasznie, bo rasizm nie jest niczym dobrym. Jednak w opowieści Ireny Budz wychodzi na jaw kilka faktów, które sprawiają, że ten opisywany przez nią rasizm rasizmem nie jest.
Zacznijmy od tego, że Irena to była studentka Uniwersytetu Warszawskiego, która ma dość rasizmu ze strony Polaków i walczy z nim na portalu społecznościowym. Założyła grupę, w której opisuje (oraz jej członkowie) przypadki nietolerancji imigrantów ze strony Polaków.
Czytaj także: Stan współczesnej oświaty. Czy czas na radykalne zmiany?
Najgłośniejszy jej wpis dotyczy agresji ze strony kierowcy autobusu. – Weszłam do autobusu, rozmawiając przez telefon komórkowy po ukraińsku – pisze Irena. – Powiedział do mnie po polsku: „idź rozmawiać przez telefon do tyłu!”. Ponieważ nie czuję się komfortowo, mówiąc po polsku, odpowiedziałam: „nie mówię po polsku!”. Kierowca ciągle mówił po polsku, chociaż wiedział, że nie rozumiem. Krzyczał, że nie mam prawa rozmawiać przez telefon w autobusie. Cóż… NONSENS! – kontynuuje swoją opowieść Ukrainka.
Zatrzymajmy się w tym miejscu, bo ten fragment jest wyjątkowo ciekawy. Do Warszawy przyjeżdża Ukrainka. Studiowała na jednej z najlepszych uczelni w naszym kraju, codziennie poruszała się między Polakami, z każdej strony słyszała nasz język i jeszcze się go nie nauczyła na tyle, by móc swobodnie wymieniać myśli. Przypominam, że Ukraina to nie Mongolia, a polski i ukraiński to języki o wiele sobie bliższe niż polski i np. turecki. Po polsku potrafią mówić budowlańcy z Ukrainy, a była studentka nie potrafi?
Dziwi mnie także zaskoczenie Ireny, że kierowca ośmielił się w POLSCE mówić po POLSKU. No jak on śmiał! Przecież to oczywiste, że kierowcy komunikacji miejskiej w Polsce powinni znać minimum trzy języki obce oraz język migowy. Zapewne kierowcy w Kijowie władają perfekcyjnym polskim i każdy turysta może u nich zasięgnąć porady. Nie to co u nas, zaścianek i ciemnogród niedouczony.
W wyżej przytoczonym fragmencie nie mogło oczywiście zabraknąć kultury. A właściwie to jej zabrakło. Może na Ukrainie normą jest to, że ktoś w autobusie/metrze/tramwaju rozmawia przez telefon. W Polsce, z tego co wiem, raczej nie. Kulturalni i inteligentni ludzie wiedzą, że nie każdy z pasażerów chce słuchać o tym, że byłem u lekarza i dostałem zastrzyk w pośladek, a mój pies wczoraj zostawił śmierdzącą niespodziankę na dywanie. Jedziesz – nie rozmawiasz przez telefon. Cóż, taka podstawa zachowania w społeczeństwie jest dla Ireny „nonsensem”.
Osobiście nigdy nie byłem świadkiem ataku słownego czy jakiegokolwiek innego na obcokrajowca. Jednak rozumiem kierowcę autobusu. Jest on odpowiedzialny za życie i zdrowie pasażerów, więc podczas jazdy musi być skupiony. Niczym przyjemnym nie jest dla niego, gdy ktoś stoi pół metra obok i rozmawia przez telefon. To wpływa na koncentrację kierowcy, bez znaczenia w jakim języku jest rozmowa. Dlatego właśnie kazał Irenie się odsunąć, w trosce o jej życie.
Ta jednak zamiast kulturalnie skończyć rozmowę, kontynuowała ją, czym przeszkadzała w podróży innym pasażerom. Chyba nie ma nic gorszego podczas jazdy, niż słuchanie opowieści życia innych ludzi. Za każdym razem, gdy w PKS-ie ktoś zaczyna rozmawiać przez telefon na cały autobus, mam ochotę delikwenta wyrzucić przez wyjście awaryjne. Bez znaczenia jest fakt, czy rozmawiałby po polsku, chińsku czy ukraińsku. Jeżeli ktoś łamie zasady życia w społeczeństwie, należy go upomnieć. A jeżeli ktoś się na zwrócenie uwagi oburza, najpewniej nie dorósł do życia wśród ludzi.