Wspomnienia Josifa Josifowicza Piljuszyna (wydane w Związku Radzieckim w 1958 roku w Polsce ukazują się po raz pierwszy nakładem wydawnictwa Vesper w przekładzie Sławomira Kędzierskiego) są zjawiskiem w tym samym stopniu typowym, co niezwykłym dla literatury radzieckiej tego okresu.
Skąd takie połączenie? Na pierwszy rzut oka Josif Piljuszyn wydaje się być kolejnym „papierowym żołnierzem”, herosem Stalina, bezwzględnie rozprawiającym się z nazistowskim wrogiem – postacią tak chętnie wykorzystywaną w jednowymiarowej, propagandowej beletrystyce wojennej lat „Chruszczewskiego ocieplenia”. Mamy tu i klasyczną ścieżkę typowego bohatera – od skromnego rezerwisty do jednego z najskuteczniejszych snajperów swoich czasów (Piljuszyn „zlikwidował” stu trzydziestu sześciu niemieckich oficerów i żołnierzy, co pozwala przypuszczać, że wielbiciele gęsto ścielącego się trupa też nie powinni być zawiedzeni, zabierając się za lekturę niniejszych wspomnień), nie brakuje również interesujących opisów realiów żołnierskiej doli czy zapierających dech w piersiach, czasami niemalże hollywoodzkich, pojedynków „wspaniałych radzieckich bohaterów” z nazistowskim okupantem (szczególne wrażenie może wywrzeć na czytelniku scena pojedynku pomiędzy ślepym na jedno oko Piljuszynem, który uprzedzając wystrzał niemieckiego snajpera – udającego de facto martwego – strzela mu w nadgarstek niczym rewolwerowiec z Dzikiego Zachodu, wytrącając z jego dłoni broń). To właśnie wspomniane batalie wrogich sobie snajperów, tak chętnie opisywane w radzieckiej literaturze wojennej, miały za zadanie nie tylko zobrazować heroizm radzieckiego sałdata, ale przede wszystkim oddać uczucie nieustannego niepokoju, strachu przed strzałem snajpera, które musiało towarzyszyć każdemu żołnierzowi niemieckiemu. We wspomnianym okresie, od literatury radzieckiej wymagało się, aby poświadczała niemalże na każdej swojej stronie, że niemiecki okupant nigdy nie mógł czuć się na rosyjskiej ziemi niczym gospodarz.
Czy jednak jest to jedyne właściwie podejście do „Snajpera…”? Czy jest to tylko jeden z wielu przykładów płytkiej literatury propagandowej? Odpowiedź brzmi: nie! Wspomnienia Piljuszyna można, a właściwie należy, czytać z uwzględnieniem kontekstu epoki, nakładając na narrację odpowiedni filtr. Radziecki mężczyzna okresu stalinowskiego był już nie tylko budowniczym systemu komunistycznego, był – przede wszystkim – jego obrońcą, obrońcą własnej Ojczyzny. Masowo wydawane wspomnienia wielkich bohaterów lat wojennych miały jeszcze utwierdzać ten obraz radzieckiego mężczyzny idealnego. Jednak w osobie Josifa Piljuszyna i jemu podobnych jest coś zastanawiającego, przecież – według słów Konstantina Simionowa – nikt nie rodzi się żołnierzem, herosem, gotowym stanąć w szranki z odwiecznym wrogiem Ojczyzny.
W moim odczuciu „Snajper…” nie jest wyłącznie jednym z wielu przykładów heroizmu na polu walki, ale świadectwem okrucieństwa wojny, której nieodłącznymi towarzyszami były strach, głód i śmierć; obrazem psychiki człowieka, który tracąc w wyniku oblężenia Leningradu żonę i dwóch synów, poprzysięga, że „mścić się będzie za nich do ostatnich sił”. Niestety polski podtytuł „W obronie Leningradu” nie oddaje istoty walki Piljuszyna. W pewnym momencie, bój o Ojczyznę staje się pojedynkiem bohatera ze śmiercią, któremu nie pozostało już nic, czego mógłby bronić; osobistą vendettą. W kontekście tym, największą zbrodnią byłoby stwierdzenie, że wspomnienia Josifa Piljuszyna wpisują się w jednostajny nurt radzieckiej literatury wojennej.
*Cytat pochodzi z tytułu jednej z najsłynniejszych powieści wojennych autorstwa Konstantina Simonowa „Nikt nie rodzi się żołnierzem” („Солдатами не рождаются” wyd. w 1964).
Foto: wydawnictwo Vesper.