– To chyba najpiękniejsze co może spotkać zawodowego sportowca: zdobyć złoto olimpijskie lub paraolimpijskie, a następnie zaśpiewać hymn. Życzyłbym wszystkim takiego szczęścia – powiedział Piotr Grudzień: wicemistrz paraolimpijski w tenisie stołowym z Pekinu
Blondynka o sporcie: Opisz swoje początki w tenisie stołowym. Jak to się stało, że wybrałeś właśnie tę dyscyplinę sportową?
Piotr Grudzień: Początki były trudne jak dla wszystkich. Ja nie lubiłem grać w tenisa stołowego. Zdecydowanie wolałem piłkę nożną, siatkówkę z moimi rówieśnikami. Tenis stołowy zostawialiśmy sobie na zimową porę kiedy nie można było grać na boisku. Później z tatą zacząłem trochę grać i stopniowo przeradzało się to w pasję. Jeździliśmy po treningach w różnych miejscowościach, znalazłem pierwszego trenera prywatnego i krok po kroku tenis stołowy podobał mi się coraz bardziej. Pojawiły się pierwsze sukcesy w tej dyscyplinie więc postawiliśmy na tenis.
Do wszystkich zawodów przygotowujesz się identycznie?
Tak, cały czas staram się trenować równo. Tenis jest sportem, który wymaga systematyczności, nie lubi przerw. Są turnieje do których należy się przygotowywać szczególnie. U nas to Mistrzostwa Europy, Mistrzostwa Świata i Igrzyska Paraolimpijskie. Te zawody zazwyczaj odbywają się na przełomie września i października więc my od czerwca przebywamy tylko na sali, na zgrupowaniach kadry, można powiedzieć, że całkowicie skoszarowani <śmiech>.
Zmieniasz coś w swoich przygotowaniach, czy realizujesz ten sam schemat od czasu Igrzysk w Pekinie?
Zmieniłem bardzo dużo, bo nawet jeśli chodzi o moją grę w Pekinie, a w Londynie to zmieniło się bardzo wiele, bo taki jest sport. Wymaga od zawodnika nieustannego ulepszania, stawania się lepszym graczem. Świat idzie do przodu, a my nie możemy zostawać w tyle. Gdyby porównać moją grę na początku, a teraz to jest to ogromna przepaść i Piotrek z Pekinu, czy nawet z Londynu nie miałby szans z obecnym Piotrkiem.
Ile miesięcy przed startem Igrzyska Paraolimpijskie zaprzątają Wam głowę?
One zaprzątają głowę już 3 lata wcześniej <śmiech>. Przyznaję szczerze, że tak jest, aczkolwiek każdy podchodzi do nich indywidualnie. Ja za miesiąc mam turniej we Włoszech i już myślami jestem tam. Wiem jak mam trenować, żeby pokazać tam w miarę optymalną formę. Póki co myślę o tym, żeby grać na Igrzyskach Paraolimpijskich w Tokio, które są w 2020 roku. Wiem, że muszę solidnie trenować, prawidłowo prowadzić organizm, aby był zdrowy, bez kontuzji, bo to są jeszcze 3 lata i wszystko w tym czasie może się zdarzyć.
Historie z Igrzyskami Paraolimpijskimi zacząłeś bardzo szybko, bo już w 2008 roku startowałeś w Pekinie i wywalczyłeś srebrny medal w singlu, mając wtedy zaledwie 17/18 lat.
Nigdy sobie nie wyobrażałem, że będąc właśnie w takim wieku sięgnę po medal Igrzysk Paraolimpijskich, po który większość zawodników pracuje całe życie. Ja pojechałem na Igrzyska Paraolimpijskie do Pekinu z dziką kartą i zdobyłem srebro, przegrywając złoto po dobrej grze z Chińczykiem. Zacząłem wcześnie, ale to dobrze, bo nabrałem doświadczenia, okrzepłem i gra mi się zdecydowanie lepiej na takich wielkich imprezach.
Dla tak młodego zawodnika udział w tak prestiżowej imprezie, w towarzystwie sław światowego formatu, był dużym szokiem?
Z pewnością. Do tej pory pamiętam jak wyszedłem na pierwszy mecz, grałem wtedy z Tajwańczykiem i ręka tak strasznie mi się trzęsła, że nie potrafiłem podrzucić piłeczki. Po pierwszym secie stres trochę opadł i było dużo lepiej. Pierwsze wrażenie było trochę straszne, bo wyszedłem na ogromną halę, na której było 8 tysięcy ludzi, kamery na stole do gry i przez chwilę to chyba nawet nie wiedziałem jak się nazywam. Na szczęście później było lepiej. (śmiech)
Twoje podejście od zawodów w Pekinie, do czasu tych w Rio uległo zmianie?
Do Pekinu jechałem jako zawodnik będący z dala od czołówki więc na takim trochę luzie. Nie myślałem o wygraniu czegokolwiek, bo wtedy sam start w Igrzyskach Paraolimpijskich był dużym sukcesem. Dla mnie jako 17-latka, walka o medale była wizją odległą podczas tych zawodów . Zostanie wicemistrzem paraolimpijskim było dużym szokiem. Jadąc do Rio, zdążyłem już okrzepnąć. Jechaliśmy tam bronić złotego medalu więc miałem o wiele większe poczucie pewności siebie, wiary w swoje umiejętności.
Jak świat podszedł do anonimowego 17-latka rywalizującego z najlepszymi?
Wśród sportowców niepełnosprawnych zostałem okrzyknięty maskotką polskiej reprezentacji, bo jechał taki Piotruś, będący małym krasnoludem, który jedzie na wielkie zawody, mający zamiar grać z najlepszymi <śmiech>. Dla całej reprezentacji zdobycie medalu przez maskotkę było sporym szokiem.
Podczas Igrzysk Paraolimpijskich w Londynie zdobyłeś razem z Marcinem Skrzyneckim złoto w deblu. Poczułeś smak zwycięstwa na Igrzyskach i dzięki Wam rodacy mogli usłyszeć polski hymn.
To chyba najpiękniejsze co może spotkać zawodowego sportowca: zdobyć złoto olimpijskie lub paraolimpijskie, a następnie zaśpiewać hymn. Życzyłbym wszystkim takiego szczęścia. Ja tego doświadczyłem, ale ciężko te emocje opisać słowami. Fantastyczne uczucie i łezka w oku się zakręciła kiedy wybrzmiał Mazurek Dąbrowskiego. Takich momentów nie przeżywa się każdego dnia.
W tym półfinale przegrałeś minimalnie. Brąz zdobyty w Rio był dla Ciebie czymś w rodzaju nagrody pocieszenia?
Wtedy ciężko było myśleć o jakimkolwiek medalu, bo przeciwnicy byli z górnej półki. W półfinale grałem ze zwycięzcą Igrzysk Paraolimpijskich z Londynu. Mecze o brąz mają to do siebie, że medale są tylko za trzecie miejsce, za czwarte nie ma nic i zawodnik, który takie zdobywa zostaje z niczym. W tych meczach stres jest większy i ciężej się gra o brąz niż o złoto.
Czyli ten brąz smakował jak złoto?
Zdecydowanie. Każdy medal przy takiej konkurencji smakowałby jak złoto.
Dziękuję za rozmowę.
Dziękuję!
Całość wywiadu można znaleźć na blogu: „Blondynka o sporcie”