Nie ma w Polsce drugiego zespołu, który wywołuje tak skrajne emocje. Klub uwielbiany w Warszawie przez większość, u reszty krajanów rzucający na usta synonimiczne na samą myśl ku***, ch*** i inne dzikie węże. Działający jak płachta na byka. Jak lewak na Korwina. Legia Warszawa.
Zatrzymajmy się jednak najpierw na kandydacie na mistrza kraju, przynajmniej do wczorajszego dnia – Jagiellonii Białystok. Drużynie, która w tym sezonie była kręcona przez sędziów w naprawdę wielu meczach. Żaden z nich jednak nie przewinął się i będzie przewijał dalej takich echem jak wczorajszy pojedynek Legii z Jagą w Warszawie.
Gwoli wyjaśnienia
Czytaj także: \"Spalić wiedźmę\". Nowa książka Magdaleny Kubasiewicz [fragment]
Tak, jestem kibicem Legii. Od małego szkraba. Chociaż teraz bardziej pasowałoby do mnie określenie sympatyk. Nie mam nic przeciwko, kiedy wygrywa, nawet się uśmiecham pod nosem, lecz nie płaczę i nie szukam winnych, kiedy przegrywa. Umiem oceniać jej spotkania obiektywnie, bo po pierwsze, nie mam już 15 lat i nagrzanej głowy, a po drugie – uderzyła we mnie dojrzałość. Lub jak kto woli – starość. Z lekką nutką profesjonalizmu. Taki ze mnie obiektywny sympatyk, jakich pewnie wielu. Jeśli piszę o Legii, to zazwyczaj wtedy, kiedy coś mi w niej nie pasuje, co ostatnio bywa nagminne. Chwalę raczej rzadko, bo w naszej lidze nie ma za co.
Legia nie jest obecnie w formie na mistrza kraju. W formie na mistrza kraju jest Lech z wczorajszych pierwszych 20-30 minut spotkania ze Śląskiem. W formie była Legia grająca w pucharach. Ta dzisiejsza – nie jest.
Nie zmienia to jednak faktu, że to co wydarzyło się wczoraj w Warszawie, choć tak naprawdę mogło odbyć się w każdym innym mieście, przy grze całkiem innych drużyn, jest jawną kpiną z piłki nożnej, z zasad gry, jest kpiną z komentujących i tak zwanych ekspertów w studio, a przede wszystkim kpiną z Pana Sławka, który jednak coś wiedzieć powinien, a wydawało się, że przy natężeniu wrogich głosów wokół po prostu popłynął z tłumem. Rozumiem, nie każdy ma jaja jak piłkarze Diego Simeone.
Rzut karny podyktowany za zagranie ręką Giorgiego Popkhadze w polu karnym był jak najbardziej słuszną decyzją sędziego Pawła Gila. W trudnym momencie, to fakt, gdyby jednak tego nie zrobił, popełniłby zawodowe samobójstwo. A być może ma trochę większe ambicje niż gwizdanie z lidze polskiej.
Popkhadze, który na boisku zameldował się w 87. minucie, wjechał we własne pole karne z rękoma uniesionymi ku górze i w żadnym wypadku nie były one przy ciele. Czy zrobił to specjalnie czy nie, powiększył swoją powierzchnię ciała i ręką zablokował dośrodkowanie. To jest aż tak proste, że boli.
W każdym kraju z piłkarskiego topu takie zagranie skutkuje rzutem karnym, z bardzo prostego powodu. Grają tam obrońcy, którzy zdają sobie sprawę z tego, że nie mają prawa popełnić takiego błędu. Popkhadze zabrakło wyobraźni i umiejętności, nie ma tu kompletnie znaczenia intencjonalność. Zawaliłeś, poniesiesz karę. Tak samo jak spóźnione wejście wślizgiem, tak i te zagranie ręką.
Paweł Gil podobnego karnego gwizdnął ponad rok temu we Wrocławiu, kiedy piłka trafiła w rękę Dossę Juniora. Ani piłkarze, ani tym bardziej sztab szkoleniowy Jagiellonii nie przygotowali się pod kątem sędziego. Wszystkie pretensje jakie mają, powinni mieć tylko i wyłącznie do siebie, a przede wszystkim do swojego obrońcy. Oni dobrze o tym wiedzą, chcą po prostu ugrać coś będąc w roli wiecznie krzywdzonych. Myślą, że arbitrzy zaczną dzięki temu przychylniej gwizdać dla nich. Niestety, po takich reakcjach nie mają na co liczyć. Środowisko jest bardzo pamiętliwe.
W tym spotkaniu sam rzut karny nie był problemem. Problemem było to, że w takich okolicznościach był to rzut karny dla Legii.
Legia najprawdopodobniej i tak nie zdobędzie mistrza. Nie w takiej formie. W całej tej sytuacji szkoda jedynie Drągowskiego. Rozegrał niesamowite spotkanie, a na końcu emocje wypłynęły właśnie jak u 15 latka.
Najbardziej jednak jest mi wstyd za komentatorów i ekspertów w studio. Ci ludzie swoimi opiniami uczą Januszy. Nic dziwnego, że w tym kraju jest tylu pseudo znawców piłki nożnej.
PS1. Tak, zgadzam się, ze Śląskiem bramka dla Legii wpadła po faulu na Celebanie.
PS2. Nie, nie zgadzam się, by był rzut karny po upadku Frankowskiego. Kłaść się też trzeba umieć.