Od pewnego czasu przytłacza mnie mrok otchłani w jakiej znajduje się nasza scena polityczna. Jawi się ona niczym ciemna i nieprzejrzysta toń Rowu Mariańskiego – nikt właściwie nie wie co leży na samym dnie, ale na powierzchni zawsze znajdzie się tłusta plama oleju. Oczywiście władza od zawsze budziła pożądanie. Stronnictwa kopały pod sobą dołki, a przeciwnicy obrzucali się wzajemnymi oskarżeniami. Jednak można było wskazać choć pojedyncze postacie, które miały ten sam cel – rozwój państwa oraz bezpieczeństwo narodu, i mimo że próbowały go osiągnąć innymi drogami, to zasługiwały na miano „mężów stanu”. Niestety obecnie w świecie polityki ciężko znaleźć jakiś wzorzec do naśladowania. Wskazywanie na konkretne „czarne owce” również byłoby głęboko niestosowne, gdyż aby zachować bezstronność musiałbym wymienić zbyt dużą liczbę osób.
To co przeraża mnie najbardziej to jednak poziom debaty publicznej. Rozmowy prowadzone w mediach często nie są prowadzone dla rozstrzygnięcia najbardziej naglących problemów, ale dla przyciągnięcia uwagi największej ilości odbiorców. A że większość społeczeństwa ma mętne pojęcie o problemach gospodarczych czy politycznych, to często dyskutuje się o „kontrowersjach” budzących jedynie zażenowanie np. Czy dla gentlemana większą hańbą jest picie z gwinta czy zgwałcenie kelnerki? To jeszcze niewinny żart, czy już seksizm i dyskryminacja? Faktycznie, jeśli rozstrzygniemy tę kwestię to może nagle zmaleje dług publiczny lub zlikwidujemy bezrobocie.
Czytaj także: Geostrategia, czas na radykalne zmiany
Coraz częściej zauważyć można, że politycy i publicyści, a także „specjaliści” o wątpliwym autorytecie nie specjalnie kierują się własnym sumieniem i logicznym rozumowaniem. Zadowalają się wyznawaniem poglądów reprezentowanego przez siebie ugrupowania – najlepiej takich, które działają na ludzkie emocje i wywołują poruszenie. „Brońmy się przed rosyjską agresją”, „Ratujmy Ukrainę”,„Podwyższyć podatki dla najbogatszych”, „Podnieść płacę minimalną”, „Dosyć dyskryminacji homoseksualistów/transwescytów/brodatych gołębiarzy/wietnamskich handlarzy bielizną (niepotrzebne skreślić)”.
Jak łatwo dostrzec, jeśli któryś z polityków wyraża bardziej zdecydowany pogląd w jakimś obszarze, bez wątpienia zostanie szybko oskarżony przez drugiego według prostego i niezmiennego schematu. Przeciwnik nie krytykuje Rosji? – To na pewno agent Putina, który ma doprowadzić do powstania ruchów separatystycznych w Polsce. A może rozmówca popiera nowy ukraiński rząd? – Na pewno jest na usługach Niemców, którzy chciwie patrzą na Śląsk i polskie bezcenne zasoby węgla kamiennego. Adwersarz chciałby podniesienia płacy minimalnej? – To czerwony komunista, który chce stłamsić przedsiębiorczych Polaków! Ktoś twierdzi, że małżeństwo to związek kobiety i mężczyzny? – Podły homofob, nawołuje do pogromów osób o innej orientacji! Sprzeciwiasz się ingerencji Unii w system prawny Polski? – Toż to faszyzujący nacjonalizm! Dążysz do wywołania wojny!
Wygodnie jest móc dobierać zarzuty do słów osoby, z którą się dyskutuje. Poza tym to trafia do mas, które nie tracą sił na zapoznanie się z programem wyborczym i oddziałuje na emocje wyborców, uzyskującym dzięki mediom „wiarygodne” informacje czego mogą się spodziewać po danym kandydacie. Niewiele ma to wspólnego z retoryką, do której wagę przywiązywali starożytni Grecy. Bezpardonowa manipulacja nieraz wyparła już merytoryczną dyskusję. Można jeszcze się zastanawiać, czy to przez poziom polityków, którzy się tego dopuszczają, czy bezmyślnego społeczeństwa? A może jedno wynika z drugiego?
Rzeczywiście, w odległych nam już czasach do świata polityki dostawali się ludzie o nieprzeciętnej wiedzy i kulturze osobistej wywodzący się najczęściej z arystokracji. Jednak również i wpływ na kreowanie politycznego środowiska miały jedynie niektóre warstwy społeczne. Obecnie mamy demokrację – ustrój w którym głosować mogą wszyscy. I jak wyglądają nasze elity? No cóż, to akurat każdy widzi. Wniosek wydaje się nad wyraz prosty – dopóki głosujący nie będą świadomi swoich wyborów, nasza scena polityczna wciąż będzie wyglądać tak samo.
Nigdy nie rozumiałem nawoływania do masowego uczestnictwa w wyborach. Zdecydowanie bliżej mi do stwierdzenia, że nadmiar demokracji prowadzi do anarchii. Po co namawiać do brania na siebie odpowiedzialności za los państwa, jeśli dana osoba nie czuje takiej odpowiedzialności, lub z braku odpowiednich kandydatów woli „wstrzymać się od głosu”?
To piękna idea, że w demokracji głosować może każdy kto chce. Stwierdzenie to uważam za szczególnie ważne i nie zamierzam nikomu odbierać prawa do głosu. Ale niech głosuje ten kto naprawdę chce! Ten, dla którego jest to ważne wydarzenie, ten który wie komu powierza swoje zaufanie i dlaczego to robi. Odpowiedzialnych wyborców można osiągnąć albo poprzez rewolucję ordynacji wyborczej, albo poprzez stopniowe uświadamianie społeczeństwa. Jako że pierwszej z tych możliwości nie jestem w stanie jak na razie wprowadzić w życie, mam nadzieję, że 25 maja, a także w kolejnych wyborach do urn pójdą ci Polacy, którzy głęboko wierzą, że ich kandydat ma większe ambicje niż tylko zdobycie władzy i pobranie uposażenia. Liczę, choć może naiwnie, że wybiorą ludzi dla których oprócz korzyści z bycia europosłem zależy na czymś co jest warte o wiele więcej. Na Polsce.
Fot.: Radomil/Wikimedia Commons
[twitter user=”@MaciekOgrek”]