W środę i w czwartek w Moskwie odnotowano ponad sześć tysięcy alarmów bombowych – poinformowała agencja Interfax. Istnieją obawy, że Władimir Putin może wykorzystać to jako pretekst do ataku na Ukrainę. W podobny sposób wywołana została druga wojna czeczeńska.
Sytuacja na granicy rosyjsko-ukraińskiej wciąż jest bardzo niespokojna. Nasila się agresja między prorosyjskimi separatystami a ukraińskim wojskiem. Według amerykańskich doniesień, przy granicy zgromadzonych jest około 150 tysięcy rosyjskich żołnierzy. I chociaż Moskwa informuje, że kolejne jednostki wycofywane są do swoich baz, to wciąż trudno mówić o realnej zmianie sytuacji.
Tymczasem agencja Interfax donosi o serii alarmów bombowych w Moskwie. W środę miało być ich aż cztery tysiące a w czwartek dwa tysiące. Właśnie w czwartek groźby miało otrzymać ponad 200 placówek oświatowych, niemal 80 hoteli, 50 galerii handlowych i sześć dworców autobusowych. Oprócz tego, zgłoszenia miały dotyczyć sklepów, sądów rejonowych i innych obiektów na terenie miasta.
Alarmy doprowadziły do ewakuacji łącznie sześciu tysięcy osób. Na szczęście zagrożenie nie zostało potwierdzone.
Istnieją jednak obawy, że alarmy w Moskwie mogą być dla Władimira Putina pretekstem do oskarżenia Ukrainy i w konsekwencji najazdu na ten kraj. W podobny sposób rozpoczęła się bowiem druga wojna czeczeńska, którą poprzedziły zamachy bombowe na budynki mieszkalne w Bujnaksku, Wołgodońsku oraz Moskwie. W zamachach zginęło wówczas niemal 300 osób i stanowiły one pretekst do wybuchu wojny.
Czytaj także: Niepokojące informacje z Rosji. Jutro ćwiczenia z udziałem sił jądrowych
Żr.: WP