Niedawno opisywaliśmy sytuacje, z jakimi na Poczcie Polskiej zmierzyli się minister cyfryzacji – Anna Streżyńska i dziennikarz tygodnika „Do Rzeczy” – Łukasz Warzecha. Publicysta ponownie postanowił wrócić do swoich przygód związanych z dostarczeniem przesyłki.
Upoważnienie minister
Czytaj także: Publicysta opisuje zdarzenie na Poczcie Polskiej. \"Typowa sytuacja: dwa okienka, czynne jedno. Dobro narodowe\
Nie jest tajemnicą, że załatwienie jakiejś sprawy na Poczcie Polskiej (PP) często wiąże się ze staniem w kolejce, wypełnianiem druczków i stratą czasu. Z taką sytuacją zmierzyła się m.in. szefowa resortu cyfryzacji, Anna Streżyńska, która udała się do placówki PP, by wypełnić upoważnienie do obioru przesyłek dla swojego męża. Jak się okazało, zanim to zrobiła, odczekała pół godziny, po czym otrzymała karteczkę ze stemplem i numer pełnomocnika. Przy tym należy dodać, że kosztowało ją to 26 zł. Co ciekawe, tydzień później osobie upoważnionej przez minister nie wydano przesyłki, bo na kopercie było napisane do rąk własnych. Szerzej o tym pisaliśmy tutaj.
Publicysta i poczta
Problemy związane z funkcjonowaniem PP poruszył także publicysta „Do Rzeczy” – Łukasz Warzecha. W swoich tweetach opisywał kolejki w placówkach PP. Jego zdaniem należałoby uruchomić specjalne automaty, które umożliwiłby kupienia zwykłego znaczka pocztowego. Co prawda istnieje możliwość zakupu przez internet, ale jednak by nadać np. list polecony, trzeba zrobić to na poczcie bądź w Samoobsługowej Strefie 24h. Problem jednak w tym, że takich automatów, jak informuje strona PP, jest zaledwie 39 na terenie całej Polski. W innym miejscu Warzecha wspomniał, że nie otrzymuje listu poleconego już od tygodnia.
„Upragniony” list
Ostatecznie Warzecha otrzymał list po …. 12 dniach. Ponownie postanowił podzielić się tym na Twitterze:
.@PocztaPolska, czyli nasze dobro narodowe, dostarczyła mi właśnie polecony nadany w Łodzi 9 marca. Jedyne 12 dni. Gratulacje!
— Łukasz Warzecha (@lkwarzecha) 21 marca 2017
Jeden z użytkowników portalu stwierdził, że dziennikarz może po prostu ma pecha. Ten przyznał, że nie ma żadnych pozytywnych doświadczeń z PP. Dodał także grafikę z informacją o tym, co działo się z jego listem.
Co się działo z moim listem? Otóż 12 dni był w transporcie. Chyba konnym. @PocztaPolska pic.twitter.com/sxpcTjREeG
— Łukasz Warzecha (@lkwarzecha) 21 marca 2017
Pod tweetami wywiązała się ciekawa dyskusja. Inni internauci także „chwalili” się, ile czasu w transporcie były ich przesyłki.
@lkwarzecha @PocztaPolska Priorytet – 20 km. Szedł 15 dni. Znalazł się po reklamacji. Zwrócili mi około 1,60 różnicy między zwykłym ??
— Nemo Nobody (@wtfws) 21 marca 2017
@lkwarzecha @PocztaPolska priorytet – tydzień, błędnie wyp. awizo – w placówce nie znają słowa przepr., podeptana przesyłka ze śladem buta
— artur frysiak (@arturro65) 21 marca 2017
@lkwarzecha @PocztaPolska w mojej okolicy to normalne – dostaję listy z 2-3 tygodniowym opóźnieniem
— PrawyStrumyk (@PrawyStrumyk) 21 marca 2017
Jeden z użytkowników przypomniał, że nawet w XVI wieku, poczta królewska na trasie Kraków – Wenecja dostarczana była w 10 dni.
@lkwarzecha o przepraszam koniec XVIw. konna poczta królewska Kraków-Wenecja około 10 dni
— kapusta (@kapusta4) 21 marca 2017
Podsumowując swoją historię z PP, Warzecha napisał, że ma dość ciągłego nazywania tej instytucji „dobrem narodowym”:
Chromolę chrzanienie o Poczcie Polskiej jako dobru narodowym. W takiej formie powinna zniknąć z powierzchni ziemi, robiąc miejsce innym.
Strajk listonoszy
Przypomnijmy, że 16 marca, w 20 miastach, doszło do strajków listonoszy Poczty Polskiej. Strajkujący domagali się podwyżki wynagrodzenia o 1000 zł brutto, a także reorganizacji rejonów czy odtworzenia rezerwy chorobowo-urlopowej. Szerzej na ten temat pisaliśmy tutaj.
Źródło: wmeritum.pl/Twitter.com
Fot. Pixabay.com i Twitter.com