Wytworzyła się więc kuriozalna sytuacja, w której ci kandydaci, którzy mają coś do powiedzenia objęci są sankcjami medialnymi, natomiast kandydaci „bandy czworga”, nie mający żadnej (poza oczywiście kontynuacją post-PRL-u) konkretnej oferty dla Polaków, brylują w mediach opowiadając nam bajki „z mchu i paproci”. To ci właśnie, którzy szczekają wokół o „państwie prawa”, czy o „demokracji” łamią podstawowe tych pojęć zasady.
No to poznaliśmy już wszystkie nazwiska osób, które spełniły ustawowy obowiązek złożenia do Państwowej Komisji Wyborczej minimum 100 tysięcy podpisów popierających kandydaturę. To oni rozegrają batalię o fotel Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej.
Czytaj także: Geostrategia, czas na radykalne zmiany
Głowę naszego nieszczęśliwego kraju na najbliższe pięć lat poznamy już w maju, ale przed nami jeszcze kampania wyborcza. Jak na razie jest to najbardziej niemerytoryczna, żenująca, tandetna i beznadziejna kampania jaką pamiętam. Są dwa podstawowe powody takiego obrotu sprawy.
Powód pierwszy, to niewątpliwie sylwetki samych kandydatów. Liderzy „bandy czworga” nie wysilili się zbytnio wystawiając drugo, trzecio, a nawet czwartoligowych zawodników.
Platforma Obywatelska poparła walczącego o reelekcję Bronisława Komorowskiego. Przypomnę, że w 2010 roku nie był on ekstraligowym zawodnikiem PO. Lider tej partii Donald Tusk zrezygnował wówczas z ubiegania się o prezydenturę, co stanowi jedną z największych tajemnic III RP. Ja osobiście uważam, że już wówczas zamarzył o wysokiej funkcji w Brukseli, co zresztą jak się okazało zrealizował. Miał świadomość, że z funkcji szefa rządu łatwiej będzie mu ubiegać się o stanowisko w Unii Europejskiej, dlatego pilnowanie pałacowych żyrandoli postanowił powierzyć komuś innemu. Tylko komu? Dla premiera najwygodniej jest, gdy Prezydent RP nie jest zbyt pracowity, samodzielny i suwerenny. Znał swoich ludzi i doskonale wiedział, że to właśnie Komorowski spełnia wszystkie te kryteria, które pozwolą mu, jako premierowi, sprawować rządy w zasadzie jednoosobowo. To właśnie kuriozalnie beznadziejność stała się atutem Komorowskiego w ocenie i interesie Tuska, dlatego to jego wystawił do wyborów prezydenckich. Komorowski jako już głowa państwa nie zawiódł swych mocodawców, stając się miernym i biernym Prezydentem, ale wiernym platformersem i oddanym „notariuszem PO”. Stąd właśnie wdzięczność tego środowiska i poparcie w tegorocznych wyborach.
Pozostali starzy ekstraligowi wyjadacze „bandy czworga”, czyli Jarosław Kaczyński, Leszek Miller oraz Janusz Piechociński uznali, że nie mają szans w starciu w Komorowskim, więc nie chcąc nadszarpywać swego autorytetu wystawili drugo, trzecio, a nawet czwartoligowców. I tak, kandydatem PiS-u został Andrzej Duda, SLD – Magdalena Ogórek, a „ludowców” z PSL-u Adam Jarubas.
Andrzej Duda to owszem, dobrze zapowiadający się polityk, doktor prawa, jednakże nie był dotychczas twarzą PiS-u. Magdalena Ogórek nie jest nawet członkiem SLD. Kandydatka jest doktorem historii Kościoła i …tyle o niej wiemy. Nawet wśród członków popierającej ją partii budzi kontrowersje i spory. Bardziej już znany wśród członków tej post-PZPR-owskiej partii jest mąż Magdaleny Ogórek, Piotr Mochnaczewski. Ten były poseł I kadencji zasłynął tym, że jako najmłodszy poseł znalazł się na tzw. liście Macierewicza. Nie ważne czym, ważne że zasłynął. Z kolei Adam Jarubas to samorządowiec, historyk z wykształcenia, marszałek województwa świętokrzyskiego i podobnie …tyle o nim wiemy.
Można więc śmiało postawić tezę, że liderzy „bandy czworga” celowo postawili na „drugi garnitur”, a Miller nawet na „trzecią garsonkę”. Stąd przede wszystkim wynika tak żenująco niski poziom tej kampanii. Żadnych debat, żadnych merytorycznych i programowych konfrontacji. Sztabowcy obecnego Prezydenta nauczyli go dwóch haseł: „zgoda” i „bezpieczeństwo”, a ten nie mając nic więcej do powiedzenia nam, odmienia przez wszystkie przypadki te dwa wyuczone na pamięć słowa. Znając miałkość swego „podwładnego” sztabowcy Komorowskiego jak ognia boją się bezpośredniej debaty, stąd uniki i różne absurdalne tłumaczenia o jej bezsensowności. Ale za to cały nasz kraj (na koszt podatnika oczywiście) objeżdża 16 „Bronkobusów”, zazwyczaj bez swego głównego pasażera, ale za to z lokalnymi, miernymi, ale wiernymi platformerskimi działaczami, robiącymi sobie fotki na jego tle. Trochę lepiej, ale tylko wizerunkowo, prezentuje się Andrzej Duda. To kandydat młodszy, żywotniejszy, energiczniejszy i …chyba tylko tyle. Kampanię prowadzi nieźle, ale jak na razie w jego przypadku nie widać znaczących różnic programowych w odniesieniu do obecnie urzędującego Prezydenta.
Tak naprawdę, dotychczas poznaliśmy jedynie stosunek głównych konkurentów do zapłodnienia in vitro i wejścia Polski do strefy euro. Z tym, że jeden chce już obracać walutą europejską, a drugi …trochę później. Tak naprawdę nie zauważam istotniejszych różnic pomiędzy tymi kandydatami, poza drobnymi, nieistotnymi i kosmetycznymi. Nie mając nam nic do zaoferowania rozpoczęli kampanię negatywną, czyli walkę na tzw. haki. W tym celu sztaby wyciągają sprawy podejrzanych kontaktów przeciwnika, czy udziału w sprawie SKOK-ów. To cyniczna gra całkowicie lekceważąca polskich wyborców.
Dwoje pozostałych kandydatów „bandy czworga” od czasu do czasu powie coś nadzwyczaj „mądrego”, zagra nam na gitarze i to w zasadzie wszystko co można powiedzieć o ich kampanii.
Drugą przyczyną, ale jakże istotną, miałkości tej kampanii to udział w niej reżimowych mediów. Te bowiem próbują wmówić społeczeństwu, że tak w zasadzie jest tylko dwóch kandydatów na urząd Prezydenta RP, ze wskazaniem na Komorowskiego. To oczywiście wielkie, narodowe kłamstwo, ale zdążyliśmy się już przyzwyczaić do takiej formy funkcjonowania mainstreamowych mediów. Ci bowiem, którzy mają coś do powiedzenia w tej kampanii, nie są z oczywistych względów wpuszczani na medialne salony. Mam oczywiście na myśli kandydatów antysystemowych, wyraźnie krytykujących tzw. „układ magdalenkowy”, którego wytworem jest obecny post-PRL. Z tego właśnie powodu tacy kandydaci jak: Paweł Kukiz, Marian Kowalski, Grzegorz Braun, Janusz Mikke, czy Jacek Wilk są całkowicie ignorowani. Główny medialny „ściek” udaje, że tych kandydatów nie ma. Od czasu do czasu na kilka minut wpuszczą łaskawie do studia Kukiza lub Mikkego, ale tylko po to, aby ich ośmieszyć lub zdyskryminować. Pozostałych ignorują. Nie wszystkich nawet z tej grupy kandydatów obejmują „wiarygodne” sondaże. Taki Grzegorz Braun, na przykład, nie łapie się nawet na 0% poparcia.
Wytworzyła się więc kuriozalna sytuacja, w której ci kandydaci, którzy mają coś do powiedzenia objęci są sankcjami medialnymi, natomiast kandydaci „bandy czworga”, nie mający żadnej (poza oczywiście kontynuacją post-PRL-u) konkretnej oferty dla Polaków, brylują w mediach opowiadając nam bajki „z mchu i paproci”. Dlatego uważam, że to ci właśnie, którzy najgłośniej szczekają wokół o „państwie prawa”, czy o „demokracji”, łamią podstawowe tych pojęć zasady. Od dawna już media zapomniały o swej głównej misji, a ze swej „niezależności” uczyniły potężne narzędzie reżimowej propagandy. „Resortowe dzieci” czynią więc swoją powinność tak, jak nakazali im „rodzice”.
Dla kandydatów wolnościowych, antysystemowych pozostaje więc jedynie Internet. Ale czy to wystarczy?!
W tekście celowo nie wspomniałem o niektórych kandydatach na kandydatów i kandydatach, z czystego szacunku dla normalnych czytelników.
Foto: Wikimedia Commons