Jeszcze niedawno Leszek Miller określał partię Janusza Palikota „naćpaną hołotą” i wyśmiewał się z jej ostatniego wyniku w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Ekstrawagancki poseł z Biłgoraja również nie pałał miłością do Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Dziś wspólnie brylują przed obiektywami aparatów, a na naszych oczach dochodzi do zjednoczenia parlamentarnej lewicy. Co skłoniło dwóch, dotychczas wzajemnie się zwalczających polityków do zmiany kursu?
W moim odczuciu, główną przyczyną tego aliansu jest chęć odebrania lewicujących wyborców, obijanej ze wszystkich stron Platformie Obywatelskiej. Ugrupowanie Donalda Tuska notuje kolejne sondażowe spadki, a jego sympatycy, po opuszczeniu macierzy nie bardzo wiedzą w którą stronę skierować swoje kroki. Miller z Palikotem wychodzą im na przeciw. Oczywiście oficjalnym powodem politycznego mariażu obu panów jest walka o wyjaśnienie tzw. „afery podsłuchowej”, ale umówmy się, zarówno SLD, jak i Twój Ruch, liczą na długofalową współpracę. Obie partie wyczuły, że statek pod szyldem PO pomału zaczyna tonąć, a przecież ujawnione nagrania są tylko wierzchołkiem góry lodowej. Gdzieś za kulisami toczy się walka o niedopuszczenie do publikacji kolejnych, o wiele bardziej kompromitujących materiałów, ale kwestią czasu jest kiedy zaczną docierać do nas pierwsze przecieki. Poparcie dla rządzących zacznie spadać jeszcze bardziej, a pozostawiony na pastwę losu elektorat będzie prosił o zagospodarowanie. Czyż nie jest to wystarczający argument, aby zażegnać spory i mając na uwadze dobro kraju, uścisnąć sobie dłonie?
Miller, oprócz przechwycenia uciekających spod skrzydeł PO wyborców, chciałby podporządkować sobie elektorat Palikota. Oswoić go. Pokazać mu, że nie ma sensu się dzielić, gdy można iść razem i pod jednym sztandarem manifestować swoje lewicowe poglądy. Problem w tym, że sympatyków kolorowej i chwiejnej, jak chorągiewka na wietrze, partii Janusza Palikota, na placu boju pozostało niewielu. Ostatnie wybory do europarlamentu unaoczniły zresztą ten fakt bardzo dobitnie. Ludzie, którzy w 2011 roku tak entuzjastycznie popierali byłego członka PO, dziś stanowią nikły procent. Poczuli się oszukani przez posła z Zamojszczyzny, który po pierwsze – nie zrealizował wyborczych obietnic, po drugie – wdał się w fatalne w skutkach romanse ze skompromitowanymi, mocno trącącymi poprzednim systemem politykami lewicy, po trzecie – po wyborach do PE wypierał się wygłaszanych jeszcze niedawno ostrych haseł. Palikot widowiskowo zmarnował swoją szansę i dziś przychodzi do Millera nagi, z zaledwie dwuprocentowym poparciem. Jeżeli przewodniczący SLD rzeczywiście chce zyskać na tym politycznym małżeństwie, czeka go ciężka praca u podstaw. Wszak wyborcy Janusza Palikota to w znacznej mierze osoby, które cechuje antysystemowość oraz liberalizm światopoglądowy, a dziś trudno wyobrazić sobie Leszka Millera jako wroga politycznego establishmentu, zajadłego krytyka kościoła, czy zwolennika legalizacji miękkich narkotyków. Na pewne ustępstwa pójść będzie jednak musiał.
Czytaj także: Geostrategia, czas na radykalne zmiany
Osobiście uważam, że na tym lewicowym pojednaniu nie zyska nikt. Dziwi mnie również ta miłość postkomunistycznej elity do Janusza Palikota. Urokowi charyzmatycznego posła ulegali już, m.in. Aleksander Kwaśniewski i Ryszard Kalisz, a teraz przyszła kolej na Leszka Millera. Sęk w tym, że dwaj pierwsi politycy bratali się z Twoim Ruchem w momencie, gdy ich kariera mocno pikowała, z kolei przewodniczący największej lewicowej partii w naszym kraju, od pewnego czasu przechodzi okres politycznego prosperity. Dziś to JP będzie musiał przyjąć pozycję wasala, z czego zresztą doskonale zdaje sobie sprawę. Ma – kolokwialnie mówiąc – robić za twarz. Przyciągać młodych ludzi, dla których Miller stanowi relikt poprzedniej epoki. Obawiam się jednak, że ta formuła się wyczerpała, a Palikot jest dziś dokładnie w tym samym miejscu co Kwaśniewski i Kalisz. Przy życiu utrzymują go jeszcze resztki popularności jaką zdobył za pomocą kontrowersyjnych wystąpień, ale nie da się ukryć, że pewien etap dobiegł końca. Mariaż z Leszkiem Millerem nie jest więc reanimacją Twojego Ruchu, który skądinąd sypie się wraz ze spadającym poparciem dla swojego lidera, ale prawdopodobnie ostatnią szansą na odegranie przez Palikota istotnej roli na scenie politycznej.
Leszek Miller, cokolwiek by o nim nie myśleć, jest jednym z efektywniejszych polityków. Zakulisowe gry, tworzenie kolejnych strategii i wcielanie ich w życie, to dla niego chleb powszedni. Sojusz z Palikotem na pewno nie był spontaniczną decyzją, taka opcja nie wchodziłaby w rachubę. Najważniejsza persona w SLD prawdopodobnie wie co robi, choć mezalianse z Palikotem, niejednemu politykowi wychodziły już bokiem. Ten człowiek niesie ze sobą zarówno pierwiastek destrukcyjności, jak i duży potencjał medialny i wizerunkowy. Problem w tym, że w ostatnim czasie destrukcyjność zdecydowanie na tym polu wygrywa. Czy Leszek Miller nie przygarnął właśnie do swojego gniazda kukułczego jaja? A może po prostu ma na nie pomysł?
Fot. Wikimedia/Zboralski