54-letni mężczyzna zmarł po zjedzeniu galarety, którą kupił na targowisku w Nowej Dębie. Głos w tej sprawie zabrał ekspertka, która ujawniła, co mogło być przyczyną tragedii.
O dramatycznym zdarzeniu, do którego doszło w Nowej Dębie mówi dziś cała Polska. 54-latek nabył galaretę na lokalnym targowisku, a następnie ją spożył. Wszystko zakończyło się tragedią, ponieważ mężczyzna zmarł.
Głos w tej sprawie zabrała ekspertka, która udzieliła komentarza dla serwisu Onet.pl. Izabela Szamrej, specjalistka od bezpieczeństwa żywności i żywienia w jednej z wojewódzkich inspekcji sanitarnych przyznała, że wie, co mogło być przyczyną śmierci mężczyzny.
– Przy galarecie największym problemem, na który my też uczulamy społeczeństwo i tłumaczymy, jest proces chłodzenia. Po przygotowaniu i ugotowaniu tej galarety trzeba jak najszybciej obniżyć jej temperaturę, ale nie wstawiamy jej na podwórku pod przykryciem, czy w chłodnym pokoju, gdzie całą noc stoi aż do stężenia. Tak nie powinno być – powiedziała.
Ekspertka przyznaje, że w przypadku feralnej, a w konsekwencji śmiertelnej galarety, mogło dojść do zanieczyszczenia mięsa surowego jeszcze na wstępnym etapie, a następnie doszło do namnożenia bakterii salmonelli i listerii. – Na co dzień stykamy się z miliardem różnych bakterii i nie dzieje się nam nic złego, ale jeśli już jest obecność bakterii, a do tego złe warunki przechowywania, zły proces technologiczny, to dochodzi do namnożenia tych drobnoustrojów. Taką niebezpieczną bakterią, która może rozwijać się w zanieczyszczonych i niewłaściwie utrwalonych, szczelnie zamkniętych produktach jest bakteria jadu kiełbasianego, która w niekorzystnych okolicznościach może prowadzić do zgonu – powiedziała.