Euforię z wyboru Donalda Tuska na Przewodniczącego Rady Europejskiej już teraz lekko przyćmiewają opinie zachodnich mediów, że przywódcy krajów unijnych, w osobach Pani Federici Mogherini i Donalda Tuska, wybrali słabych liderów Unii. Parafrazując klasyczkę: sorry, takie mamy europejskie media.
Co do zasady uważam, że w krajowym interesie nie jest podkreślanie przez Polaków rozmaitych słabości tego wyboru, a nawet wybrzydzanie, że lepiej byłoby gdybyśmy zdobyli inną funkcję. Nie ma co ukrywać jeśli chodzi o obecność Polaków w UE to postęp, a warto kibicować jeszcze wyborowi na istotne stanowisko komisarza. Co więcej w kontekście sytuacji na Wschodzie, oraz przewietrzenia polskiej sceny politycznej same korzyści. Jeśli jednak analiza ostatnich wydarzeń układa się w piękne puzzle, to choć nigdy nie byłem fanem rozmaitych teorii spiskowych, to uznałem, że zaproszę do pewnej intelektualnej zabawy.
Nie można zapomnieć o pewnej niezwykle ważnej kwestii związanej z wyjazdem Premiera: „afera taśmowa”. Nie chodzi mi jednak o kolejną „analizę” rodem z internetowych memów, że uciekł przed upadkiem PO, lub wyjechał wreszcie zarabiać więcej niż córka. Zachęcam do mniej oczywistego spojrzenia na tę aferę.
Czytaj także: Oblężenie siedziby. Tak próbowano usunąć w cień Korwin-Mikkego
Tajemnicą poliszynela, wydaje się to, że większym orędownikiem takiego wyboru była kanclerz Niemiec niż sam Donald Tusk. Sam Tusk raczej nigdy nie był zwolennikiem tego typu funkcji. Powodów można się domyślać, lub odwrotnie, im się dziwić, ale teraz to nie jest istotne. Po jego przegranej w wyborach prezydenckich w 2005 roku, w kręgach PO mówiło się, że Tusk tak naprawdę nie chciał wygrać. To, że nie była to racjonalizacja po porażce może potwierdzać późniejsza słynna opinia o „strażniku żyrandola”.
Na konferencji po wyborze znów pojawiły się podobne wypowiedzi wskazujące na dystans Tuska do objętej funkcji. Kluczowy wydaje się cytat: „Serdeczna presja, której byłem przedmiotem miała dla mnie znaczenie”. Najważniejsze wydaje się jednak pytanie: czy ta presja, rzeczywiście była wyłącznie serdeczna? W kontekście tego wyjazdu już teraz często przypomina się temat opublikowanych „taśm Wprost” i tego, że premier chciał uciec przed spadającym poparciem PO. Stronnicy PO oczywiście dementują te opinie… A co jeśli są one nie tyle nieprawdziwe, ale… niepełne?
Przypomnijmy sobie historię. Szczerze o funkcję w UE aspirował Radosław Sikorski, któremu publikacja taśm z jego udziałem, lekko mówiąc, nie pomogła w wyborze. W gronie pretendentów na funkcje międzynarodowe w przyszłości można było też wskazywać Marka Belkę, zwłaszcza, że pełnił podobne role. Taśmy jeśli nie spaliły to istotnie obniżyły szanse obu kandydatów. To sprawiło, że przy braku innych mocnych nazwisk szansa Tuska, nie tylko się wzmocniła, ale stała się obiektywnie bardziej atrakcyjna. Co więcej, szachiści często podkreślają, że ważniejsza jest groźba wykonania ruchu niż sam ruch. W tym kontekście warto przypomnieć, że pojawiły się informacje o taśmach z udziałem Donalda Tuska i premier Bieńkowskiej. Nie poznaliśmy ich… Teraz gdy zmienił funkcję, zapewne znacząco obniżył prawdopodobieństwo ich publikacji.
Jednak warto odpowiedzieć sobie na kilka pytań:
• Co jeśli argument publikacji tych taśm był właśnie elementem presji? Tej mniej serdecznej presji?
• Co jeśli to właśnie minister Bieńkowska obejmie funkcję komisarza i również wyjedzie do Brukseli?
• Czy ktoś, kto nie chce obejmować pewnego stanowiska będzie dobrze je wypełniał?
• Czy politycy, na których są nieujawnione „haki” będą samodzielnymi politykami?
• Co jeśli scenariusz wydarzeń taśmowych faktycznie został napisany w innej stolicy, ale niekoniecznie w innym alfabecie?
Krzysztof Kowalski
Stowarzyszenie KoLiber
Koordynator Klubu Republikańskiego Warszawa-Wilanów
Fot:European People’s Party/Flickr