Tune, gdy wydali debiutancki krążek Lucid Moments, wywołali spore zaskoczenie połączone z zachwytem wśród fanów progresywnych (chociaż nie tylko) brzmień w naszym kraju. Natomiast nowy krążek Identity jest dobitnym potwierdzeniem znaczenia słowa użytego w tytule krążka. Bo widać, że Tune próbują odnaleźć swoją tożsamość i wydaje mi się, że zmierza to w dobrym kierunku.
Zespół odrzucił niektóre aranżacyjne pomysły znane z debiutu, jak wykorzystywanie brzmień akordeonu, który na Lucid Moments sprawdzał się doskonale, ale chyba ten instrument nie bardzo by współgrał z muzyką zawartą na Identity. Jest to płyta zdecydowanie mroczniejsza od poprzedniczki, doskonale oddającą swoją melancholią i „dusznością” klimat późno jesiennych dni, które witają nas powoli z mroźną i nieprzyjmną zimą.
Transowe, elektroniczne intro, niepokojące słuchacza już od pierwszych nut (niczym dzwony rurowe Mike’a Oldfielda) idealnie wprowadza w nastrój płyty. Od razu jednak słuchacz nie ma złudzeń, że będzie to płyta trudna w odbiorze, wymagająca wielokrotnego przesłuchania. Ale i zaskakująca, jak w kolejnym utworze Live To Work To Live, który od razu skojarzył mi się z Davidem Bowiem i jego twórczością z połowy lat dziewięćdziesiątych. Jest mocno elektronicznie, nowocześnie. Tune się rozwinęli w ciągu trzech lat od debiutu, sięgają po jeszcze więcej środków przekazu i chwała im za to.
Czytaj także: Kiedy byłem młody... - Pinkroom - \"Unloved Toy\" [recenzja]
Disposable to piosenka z sekundy na sekundę budująca napięcie, które ma swoje ujście w dynamicznej końcówce. Change leniwie toczy się w oparciu o akustyczne brzmienia gitar i fortepianu, aby tylko stworzyć podstawę do przepięknego, gilmourowskiego z lekka, solo gitary. Trendy Girl to wręcz hard rock utrzymany w średnim tempie, ze świetnym, teatralnym śpiewem wokalisty Jakuba Krupskiego.
Chyba najbardziej zapadającym w pamięć utworem jest Deafining. Rozpoczyna się on przeszywającym słuchacza motywem gitary, potem jest w nim huśtawka nastrojów od spokojnego śpiewu do wirtuozerskich klawiszy w tle, aż po przeszywający śpiew i finezyjne solo gitary Adama Hajzera na sam koniec.
Końcówka płyty nie jest już w stanie tego przebić. Crackpot to jakby siostra wspomnianego powyżej Tredny Girl. Znacznie lepszy jest Suggestions – pełny zmian nastroju, kolejnego pokazu wachlarzu umiejętności kompozycyjnych zespołu. Sheeple daje się zapamiętać chóralnym refrenem. Outro natomiast dobitnie kończy Identity. Mocno, agresywnie i hałaśliwie wciskając momentami w fotel.
Fajnie nam się rozwijają muzycy Tune. Złapali kontrakt na zachodzie (a dokładniej w niemieckim labelu Dust On The Tracks; czy to będzie dobra decyzja – czas pokaże). Grają doskonale, z pasją, z nienaganną techniką, ale i także niebanalnym przesłaniem zawartym w tekstach, traktujących o wyobcowaniu człowieka we współczesnym świecie i jego słabościach w walce z trudną codziennością. Materiał jest zwarty, bardziej piosenkowy, ale w sensie budowy kompozycji, w których ponad misz-maszem aranżacyjnych rozwiązań postawiono nastrój i odpowiedni feeling. Do ideału brakuje – czasami płyta jest jak dla mnie nierówna, nie wszystkie kompozycje może też pasują do całości, ale ogólne wrażenia są jak najbardziej pozytywne. Nie pozostaje nic innego, jak czekać na kolejną płytę, a w międzyczasie z pewnością warto odwiedzić Tune na jednym z koncertów, które planują zagrać w Polsce.
Foto: Mystic Production.