Biorąc udział w zdjęciach jako statystka, nie znając dokładnego scenariusza, lecz mając pełne zaufanie do reżysera Konrada Łęckiego, spodziewałam się, ze film „Wyklęty” będzie porywający i dynamiczny, na wzór hollywoodzkich filmów wojennych. Biegając w pełnym umundurowaniu w skwarnym słońcu czy w gęstym śniegu, przemierzając świętokrzyskie pagórki, wąwozy i pola dziesiątki razy, aż do idealnego ujęcia, czy wreszcie omijając ładunki pirotechniczne w scenach bitewnych, myślałam, że partyzanci pokazani zostaną jako twardzi superbohaterowie, walczący niestrudzenie o wolność Ojczyzny. Dziś, po ponad dwóch latach od nakręcenia pierwszych ujęć, miałam zaszczyt uczestniczyć w premierze filmu w kieleckim kinie Moskwa. Po napisach końcowych zdałam sobie sprawę jak bardzo przez cały ten czas się myliłam. Na szczęście.
Bohaterska samotność
Słowem, które najlepiej podsumowuje film, nie jest walka, ani nawet patriotyzm, lecz samotność. Reżyser Konrad Łęcki, obsadzając rolę Franciszka Józefczyka „Lola”, postawił na młodego aktora z kieleckiego Teatru im. Stefana Żeromskiego – Wojciecha Niemczyka, co okazało się strzałem w dziesiątkę. Znaczną część filmu stanowią bowiem sceny, w których „Lolo” samotnie włóczy się po lasach, górach i polach, a potęga i surowość przyrody jeszcze bardziej podkreślają jego poczucie izolacji i niezrozumienia. Pomimo braku dialogów czy nawet monologów w myślach, Wojciech Niemczyk swoją mimiką i spojrzeniem doskonale przedstawił emocje i dylematy, jakie targały młodym człowiekiem – z jednej strony wykończonym dramatami wojny, z drugiej stronym nie mogącym odpuścić walki o pełną wolność Ojczyzny. Oglądając te sceny docierało do mnie, że pojęcie „wyklęci” tak się już spopularyzowało, że przestałam się zastanawiać nad jego sensem. Na szczęście film wyraźnie pokazuje co znaczyło bycie „wyklętym” – przeklętym przez władzę komunistyczną, odłączonym od społeczeństwa, propagandowo nazywanym bandytą, rozdzielonym od tych, których się kocha, pozbawionym dachu nad głową, jedzenia, ubrania, po prostu wszystkiego.
Spędzając dziesiątki godzin na planie filmowym myślałam, że sceny ukazujące oddział partyzancki będą dominujące i na nich opierać się będzie scenariusz i akcja. Tymczasem zostały wybrane z nich dosłownie kilkunastosekundowe fragmenty i sprytnie wplecione we wspomnienia „Lola”. Co tylko pokazuje, jak wielką pracę wykonali filmowcy by w każdym szczególe dopracować wszystkie sceny. W moim odczuciu reżyser celowo skupił się przede wszystkim na ukazaniu wojny z osobistej perspektywy młodego partyzanta, tak, by widz mógł się z nim utożsamić i spróbować zrozumieć. Dzięki zastosowaniu retrospekcji i skoków w czasie, z minuty na minutę poznajemy życie Franciszka Józefczyka – od dzieciństwa i pożegnania z ojcem – oficerem Wojska Polskiego w 1920 roku, przez udział w Powstaniu Warszawskim w 1944 roku, walki w oddziale, potem amnestię, osadzenie w więzieniu przez Urząd Bezpieczeństwa i brutalne śledztwo, wreszcie miłość i przyjście na świat potomka i ponowne pójście do lasu. Z biegiem lat obserwujemy jednak też pogłębiające się tragedie – gdy kolejni koledzy są zabijani, władza ludowa się utrwala, a oddziały się drastycznie zmniejszają. Mimo to walka z komunistycznym systemem nawet nie tyle, że ma sens – jest wręcz obowiązkiem – dramatycznym, lecz obowiązkiem, co świetnie pokazane jest w scenach katowań przez UB, gwałtów czy prześladowań ludności cywilnej, na które partyzanci nie mogli się godzić.
Bestialstwo aparatu bezpieczeństwa
Film jest tak samo brutalny i bezwzględny jak czasy, w którym przyszło żyć i umierać naszym bohaterom. W końcu, po teoretycznych 26 latach wolności, przedstawiono bestialstwo i prostactwo funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa. Z ust UBeków padają co chwilę przekleństwa i prostackie wypowiedzi, a stosowane przez nich tortury są drastyczne i śmiertelne. Konrad Łęcki odważył się pokazać komunistycznych zbrodniarzy – takimi, jakimi byli naprawdę.
Żadne z postaci nie są jednak wyidealizowane ani relatywizowane. Reżyser przedstawił ludzkie wybory i konsekwencje, jakie one przynosiły, nie szufladkując jednak nikogo po złej czy dobrej stronie – ocenę pozostawia widzowi.
Sama fabuła jest raczej powolna, co początkowo mnie dziwiło, bo spodziewałam się dynamiki i ekspresji. Jednak ta powolność narracji pozwoliła na stopniowe zżywanie się z głównym bohaterem i głębsze przeżycie jego heroicznych, lecz tragicznych losów. Film kładzie duży nacisk na aspekt psychologiczny i pokazuje emocjonalną stronę ludzkiej natury, co jest dla mnie pozytywnym zaskoczeniem.
Cieszy mnie również ukazanie w filmie faktu ogromnego przywiązania partyzantów do wiary katolickiej, czego w podobnego typu produkcjach brakowało. Bohaterowie mają ryngrafy z wizerunkiem Matki Bożej, podczas obozowiska wznoszą drewniany krzyż, żegnają się przed każdym posiłkiem, noszą religijne obrazki i modlą się z ufnością – w imię Trójcy Przenajświętszej składali przecież przysięgę i przed zwalczającym katolicyzm komunizmem chcieli Polskę bronić.
Zachwycające kadry świętokrzyskiej natury
Ogromną zaletą filmu, o której nie można nie wspomnieć, są przepiękne zdjęcia, za które odpowiedzialny jest Karol Łakomiec. Kadry zachwyciły mnie już w czasie nagrywania, pomimo iż znam świętokrzyskie góry bardzo dobrze. Filmowcy prowadzili wielomiesięczną kwerendę w poszukiwaniu miejsc, które stworzą niezapomniany klimat, co zdecydowanie im się udało.
„Wyklęty” cechuje się niezwykłą dbałością o szczegóły. Rekonstruktorzy historyczni z całej Polski pieczołowicie zadbali o zgodność i kompletność umundurowania i uzbrojenia, sceny batalistyczne są dynamiczne, drastyczne i realistyczne. Stroje ludności cywilnej, fryzury dziewcząt, wyposażenie domostw w naczynia czy meble – wszystko doskonale odzwierciedla realia końcówki lat 40.
Dramat historyczny na najwyższym poziomie
Nie wiem jak „Wyklęty” odebrany będzie przez laika, który nie ma wiedzy historycznej i światopoglądowej na temat wydarzeń w Polsce po zakończeniu II wojny światowej. Wydaje mi się jednak, że fabuła i postacie są tak wyraziste, że nawet osoby niezainteresowane tematyką podziemia antykomunistycznego zrozumieją przesłanie reżysera. Nie jestem krytykiem filmowym, lecz dla mnie – jako osoby starającej się angażować w odzyskiwanie i okłamywanie polskiej historii, film jest DOSKONAŁY.
Warto podkreślić, że powstał bez wsparcia Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, a ostateczny budżet wyniósł raptem około dwóch milionów złotych, zdobytych dzięki wpłatom darczyńców i sponsorów. Konrad Łęcki podczas kieleckiej premiery zdradził, że miał problemy ze zdobyciem funduszy, gdyż sponsorzy stawiali warunek złagodzenia wizerunku funkcjonariuszy UB.
Film udowadnia, że historia Żołnierzy Wyklętych to jeszcze nie zamknięty rozdział. W fabule zastosowano zgrabne przejścia między okresem powojennym a współczesnością, pokazując dzisiejszą bezkarność UBeckich funkcjonariuszy, dalsze oczernianie żołnierzy podziemia antykomunistycznego przez niektóre ugrupowania polityczne ale i także pozytywne momenty, jak ekshumacje na warszawskiej Łączce i pośmiertne odznaczenia.
Produkcja zachwyca wyśmienitym aktorstwem Wojciecha Niemczyka i dramaturgią jego postaci, dbałością o szczegóły, rzetelnością historyczną i pięknymi kadrami o wręcz lirycznym i ponadczasowym przesłaniu. Doskonale pokazuje tragizm jednostki, walczącej niewzruszenie o święte ideały, na tle wielkich rozgrywek wojennych. Brutalność komunistów przeraża, bohaterstwo partyzantów – wzrusza. „Wyklęty” do dramat historyczny na najwyższym poziomie. Jestem szczęśliwa i dumna, że mogłam choć w niewielkim stopniu przyczynić się do jego powstania, a wszystkich, którzy czują się Polakami zachęcam do pójścia do kin.
10/10
Czytaj także: Antoni Szacki „Bohun” – dowódca Brygady Świętokrzyskiej NSZ urodził się 115 lat temu!