Matka i jej 7-letnie dziecko, którzy wypadli z promu do Morza Bałtyckiego, nie żyją. Tragedia na promie jest obecnie wyjaśniana. Z ustaleń szwedzkich mediów wynika, że pierwszym sygnałem alarmowym były rzeczy pozostawione na pokładzie.
36-letnia Polka i jej 7-letni synek wypadli z promu do Morza Bałtyckiego w czwartkowe popołudnie. Wiadomo, że wypadek miał miejsce na pokładzie promu Stena Line. Załoga wszczęła alarm i rozpoczęła akcję ratunkową zgodnie z procedurami.
W poszukiwaniach osób brały udział śmigłowce i inne jednostki. Po niespełna godzinie odnaleziono kobietę, a po kolejnych kilku minutach także 7-letniego chłopca.
Wiadomo, że kobietę podniesiono z wody przez niemiecki śmigłowiec NATO, natomiast chłopca wyciągnięto do łodzi ratowniczej, zaś później przetransportowano do duńskiego śmigłowca. Oboje trafili do szpitala w Karlskronie. Niestety w piątek pojawiła się informacja, że oboje nie żyją.
Wypadli z promu do Morza Bałtyckiego. Szwedzkie media o kulisach
Stefan Elfström, rzecznik prasowy Stena Line, w rozmowie z mediami ujawnił okoliczności zdarzenia. Policja nie nawiązała jeszcze kontaktu z nikim, kto widziałby moment wypadku. Dopiero w pewnym momencie ktoś zauważył przedmioty leżące na pokładzie.
– Znaleziono przedmioty należące do tych osób, ale nie samych ludzi. Potem włączył się alarm, załoga spojrzała na kamery monitoringu i zobaczyła, że dwie osoby wpadły do wody – powiedział. – Niewiele jest informacji, czy na promie były osoby spokrewnione lub znające te dwie osoby. Ktoś jednak zauważył, że brakowało dwóch osób – dodał.
Przedstawiciele Stena Line podkreślają, że na ten moment sprawa nie ma kontekstu kryminalnego. Jednocześnie zdementowali pierwotną wersję, że matka wskoczyła do wody, by ratować dziecko.