Agresja 17 września, Katyń oraz PRL – to skutki błędu Józefa Piłsudskiego. O najnowszej książce, Powstaniu Warszawskim oraz historii ”ku pokrzepieniu serc” rozmawiamy z Piotrem Zychowiczem redaktorem naczelnym miesięcznika „Historia Do Rzeczy”.
Cezary Bronszkowski: W najbliższych dniach na rynek wyjdzie kolejna Pana książka „Pakt Piłsudski-Lenin”. W swoich poprzednich publikacjach nie zostawił Pan suchej nitki na jej głównych bohaterach. Czy Marszałek również nie może liczyć na taryfę ulgową?
Piotr Zychowicz: O nie. To zupełnie inna historia. O ile w przypadku Józefa Becka czy Leopolda Okulickiego rzeczywiście trudno było o znalezienie okoliczności łagodzących, to w przypadku Józefa Piłsudskiego jest zupełnie inaczej. Naczelnika Państwa darzę wielkim szacunkiem. Uważam go za męża stanu, o czym w książce piszę wielokrotnie. Uważam jednak, że w tracie wojny z bolszewikami popełnił poważny błąd. Nie była to żadna zdrada czy głupota. Po prostu błąd.
Czytaj także: Geostrategia, czas na radykalne zmiany
Czy Piłsudski popełnił jeden błąd czy była to lawina błędów, a każdy kolejny był spowodowany poprzednim?
Wszystko wynikało z pewnej – moim zdaniem chybionej – kalkulacji. Otóż Naczelnik Państwa uznał, że dla Polski groźniejsza będzie Rosja „biała” niż „czerwona”. Uważał, że bolszewizm to chaos, czynnik osłabiający Rosję. Że kapitalistyczny Zachód nigdy nie dogada się z komunistami. Dlatego właśnie w 1919 roku nie zdecydował się na sojusz z „białym” generałem Denikinem i wspólne z Rosjanami zniszczenie bolszewizmu. Zamiast tego podjął tajne negocjacje z Leninem i pozwolił „czerwonym” zniszczyć „białych”. Błąd ten powtórzył w 1920 roku, gdy odrzucił możliwość antybolszewickiego przymierza z innym „białym” generałem Piotrem Wranglem. Długofalowe konsekwencje były dla nas fatalne. To 17 września, Katyń i PRL. Jak wiadomo rachuby na to, że Zachód nie dogada się z bolszewikami ponad głowami Polaków również okazały się chybione.
Można wysnuć wniosek, że Bitwa Warszawska była „ustawiona”? Skoro Piłsudski i Lenin zawarli tajne porozumienie.
Skądże. Niepisane porozumienie, o którym Pan mówi zostało zawarte w Mikaszewiczach jesienią 1919 roku. Wysłannik Lenina Julian Marchlewski negocjował tam z emisariuszami Piłsudskiego. Naczelnik Państwa zgodził się wstrzymać działania na froncie wschodnim, tak aby bolszewicy mogli przerzucić wszystkie swoje siły przeciwko Denikinowi. Tak się stało. Dzięki oddziałom wycofanym z frontu przeciw-polskiemu „czerwonym” rzutem na taśmę udało się obronić Moskwę i zniszczyć armię Denikina. W momencie, gdy to się stało porozumienie przestało obowiązywać. Obie strony traktowały je instrumentalnie. Piłsudski chciał zniszczyć „białą” Rosję rękami bolszewików, a następnie samemu rozprawić się z bolszewikami i zrealizować swoje federacyjne marzenie. Dlatego w kwietniu 1920 roku ruszył na Kijów. Niestety wyprawa kijowska zakończyła się fiaskiem i w sierpniu 1920 roku mieliśmy już hordy Tuchaczewskiego pod Warszawą. Gdyby jesienią 1919 roku Piłsudski zaatakował bolszewików do spółki z Denikinem, najazd 1920 roku nigdy by się nie wydarzył. Bolszewizm zostałby zniszczony.
Tematy Pana książek i fakty w nich zawarte są często pomijane w nauczaniu historii. Dlaczego Polacy nie chcą znać nawet najgorszej prawdy, a wolą być karmieni tym co jest, jak to ujął Sienkiewicz „ku pokrzepieniu serc”? Wszak okres zaborów już minął.
Myślę, że Polacy chcą znać prawdę. Chcą dyskutować na temat historii, spierać się o nią. Stawiać najbardziej niewygodne pytania. Rozumieją bowiem, że historia jest nauczycielką życia i jeżeli nie przeanalizujemy błędów przeszłości – będziemy skazani na ich powtarzanie. Niestety są jednak pewne wpływowe grupy, które uważają, że historię należy pisać – jak Pan to ujął – ku pokrzepieniu serc. Że Polacy nie mają prawa znać prawdy. Członkowie tych grup wpadają w histeryczny amok za każdym razem, gdy ktoś ośmieli się napisać lub powiedzieć coś co im nie pasuje. Józef Mackiewicz nazywał to zjawisko „pol-realizmem”, bo jest ono niemal identyczne z komunistycznym socrealizmem. Tylko słowo „Partia” zostało zastąpione słowem „Polska”. Zgodnie z tym ujęciem Polacy mieli zawsze rację, nigdy nie popełniali żadnych błędów i pomyłek. A każdy kto ma inne zdanie jest „wrogiem ludu”, którego należy zgnoić. Podobna postawa jest nie tylko skrajnie głupia, ale i szkodliwa dla sprawy Rzeczpospolitej. Ludzie, którzy gloryfikują nasze katastrofy są bowiem siewcami kolejnych klęsk.
A propos gloryfikacji katastrof. Za nami obchody 71. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego. Czy ta rocznica różniła się według Pana od poprzednich? Dokonano głębszej analizy PW czy może skupiono się tylko na tym co proste, łatwe i dumne?
Z prawdziwym wzruszeniem obserwowałem tłumy, które wzięły udział w tegorocznych obchodach godziny „W”. Pamiętam, że jeszcze 10 lat temu mało kto zatrzymywał się na dźwięk syren. Mało kto wiedział o co chodzi. Nastąpił wielki przełom. Widać, że Powstanie Warszawskie jest dla Polaków ważne, co bardzo mnie cieszy. To co mnie jednak niepokoi to działania „pol-realistów”, którzy starają się zamienić kolejne powstańcze rocznice w jakiś wesoły piknik, podczas którego Polacy mają „świętować” Powstanie. Uważam to za absurd. Nie można bowiem „świętować” narodowej katastrofy. Powstanie Warszawskie było gigantyczną klęską, jedną z największych tragedii w dziejach naszego narodu. Zginęło 200 tysięcy Polaków, zburzone zostało miasto, zniszczona została Armia Krajowa. Rocznica Powstania powinna więc być dla Polaków momentem zadumy, refleksji. Powinna być traktowana poważnie. Świętować powinniśmy zaś rocznicę Bitwy Warszawskiej czy zdobycia Kremla w 1610 roku. Świętuje się bowiem zwycięstwa.
Wspomniał Pan o świętowaniu zwycięstw. 27 grudnia mamy wspaniałą okazję, by uczcić wielkie zwycięstwo. Jednak Powstanie Wielkopolskie nigdy nie cieszyło się tak wielkim zainteresowaniem jak Warszawskie. Dlaczego? Bo jest między Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem? Czy może komuś zależy, by o nim nie mówić?
To, że Powstanie Wielkopolskie jest obchodzone właściwie tylko lokalnie zdumiewa. Dlaczego tak jest – nie wiem. Ten zryw jest jednak dowodem na to, że Polacy mają znakomity zmysł organizacji, potrafią przygotować rozumny plan i – przede wszystkim – zwyciężyć. Nie mam wątpliwości, że to właśnie na kulcie zwycięstw musimy wychowywać młode pokolenia Polaków. Wychowani w tym duchu będą bowiem zwycięzcami. Jeżeli wychowamy ich w kulcie klęsk – będą ponosili porażki. Jeden z czytelników powiedział mi, że jego wnuczka po wizycie w Muzeum Powstania Warszawskiego powiedziała mu co następuje: „Dziadku, już wiem co to znaczy być dobrą Polką. Iść do powstania i umrzeć w kanale”. To jest przerażające. Ja uważam, że mottem Polaków powinny być raczej słowa generała Pattona: „Na wojnę nie idziesz po to, żeby zginąć za ojczyznę, ale po to żeby tamten sukinsyn zginął za swoją.” Wzorem dla kolejnych pokoleń Polaków powinien być hetman Żółkiewski, który zdobył Kreml. Nie generał Okulicki, który doprowadził do tragedii Warszawy.
Mottem Pana książki „Obłęd 44” były słowa Winstona Churchilla – „nie ma takiego błędu, którego Polacy by nie popełnili”. Czy Polacy wreszcie wyciągnęli wnioski z historii? Czy może będziemy, oby nie, zmuszeni do jej powtórzenia?
To pokarze przyszłość. Mam jednak nadzieję, że lekcja Powstania Warszawskiego została odrobiona i już nigdy nasi politycy i wojskowi nie podejmą tak nieodpowiedzialnej decyzji. Mam nadzieję, że wyrwiemy się wreszcie z zaklętego kręgu kolejnych klęsk, po których z mozołem się podnosiliśmy tylko po to aby znowu wszystko przegrać. Marzy mi się Polska zwycięska.
Myśli Pan, że doczekamy się kiedyś w Polsce otwartej dyskusji o tematach poruszanych w Pana książkach? Czy w debacie publicznej padnie temat Polaków, którzy chcieli współpracować z Niemcami, by ocalić substancję biologiczną narodu? Czy ktoś kiedyś publicznie powie, że Powstanie Warszawskie nie musiało wybuchnąć i nie zostanie zrównany z ziemią przez bezrefleksyjnych patriotów?
Nie jest tak źle jak Pan mówi. Dyskusje takie przecież się toczą. Szczególnie ożywiona jest debata o sensowności decyzji o wywołaniu Powstania Warszawskiego. Ma Pan natomiast rację, że owi „bezrefleksyjni patrioci” biorą w niej udział w sposób dość szczególny. To znaczy wpadają w amok i odsądzają od czci i wiary każdego kto ośmieli się mieć inne zdanie niż oni. Bardzo często manipulują przy tym faktami. Wypływa to z tego, że na obronę decyzji o wywołaniu Powstania nie da się wysunąć żadnego racjonalnego argumentu. A gdy nie ma się argumentów pojawiają się krzyk i emocje.
Rozprawił się Pan z mitem Powstania Warszawskiego, współpracy polsko-niemieckiej oraz wytknął Pan błędy polskiej dyplomacji przededniu II wojny światowej. Za chwilę poznamy kolejne niepopularne fakty. Co dalej? Ma Pan pomysł na kolejne książki?
Na pewno jeszcze napiszę kilka książek. Na razie nie chcę jednak psuć niespodzianki moim czytelnikom. W tych dniach na rynku pojawi się „Pakt Piłsudski-Lenin” i na tej książce się teraz skupiam.