Kampania wyborcza do Europarlamentu nabiera poważnego tempa. W kandydatach, a szczególnie kandydatkach wyborca może dosłownie przebierać. Szczególnie SLD i Twój Ruch serwują nam sporą liczbę sportowców, modelek, czy znanych feministek. Zastanawiające, że to właśnie takie kandydatury często skupiają na sobie uwagę mediów.
Nie tak dawno natknąłem się na nagranie z prezentacji kandydatek Twojego Ruchu do zbliżających się wyborów. Dumne panie, a jeszcze bardziej dumny Janusz Palikot mieli szanse zapowiedzieć o co będą starać się walczyć, jako przyszłe europosłanki. Lekką konsternację wprowadziło zaskakujące pytanie „złośliwego” dziennikarza, który chytrością i podstępem starał się wydobyć z kandydatek pewne podstawowe informacje o Parlamencie Europejskim, którego chcą być członkami. Niestety ani pani Barbara Nowacka, ani Kazimiera Szczuka nie potrafiły powiedzieć z ilu członków składa się obecnie Europarlament. Zastanawiające, że to właśnie Kazimiera Szczuka egzaminowała swego czasu uczestników popularnego teleturnieju „Najsłabsze Ogniwo” używając niejednokrotnie ostrych słów przy komentowaniu ich niewiedzy. Oczywiście w myśl zasady „najlepszą obroną jest atak” dziennikarz nie musiał długo czekać na odpowiedź Barbary Nowackiej i został oskarżony o… podważanie autorytetu kandydatek jako kobiet. Zaskoczenie?
Czytaj także: NASZ WYWIAD #4. Dariusz Szczotkowski: Nie powinienem był tak się odezwać do Korwin-Mikkego. Ludzie weryfikują swoje poglądy
Przytaczając zaistniałą sytuację i jednocześnie wyprzedzając feministyczne reakcje, wcale nie chcę „podważać autorytetu kandydatek jako kobiet”. Nie jest moim celem zniechęcenie do głosowania na kobiety, ani uczestnictwa kobiet w polityce. Sądzę, że o wiele ważniejsze jest pytanie o to dlaczego powinniśmy na kobiety głosować.
Nie przekonuje mnie bowiem do tego dopisek „znana feministka” jako jedno z osiągnięć tej czy owej pani próbującej zaistnieć w polityce. Tak samo nie przekonuje mnie do oddania głosu dopisek „znany piłkarz/siatkarz”, „mistrzyni karate”, ani „znana modelka” przy nazwisku Natalii Siwiec. Podobną wartość mógłby mieć dopisek „mistrz świata w jedzeniu hot-dogów na czas”, choć kandydatura takiej osoby przynajmniej wzbudziłaby rozbawienie. Doprawdy nie widzę przeszkód, aby na liście wyborczej pojawili się wkrótce uczestnicy Warsaw Shore!
Zaledwie miernym atutem wydaje się dowartościowywanie kandydatki przez indentyfikowanie się z grupą feministek. Taka kandydatura zdaje się krzyczeć: „Nie znam się na polityce, ale jestem kobietą, więc mnie wybierzcie”. Bo jakie w gruncie rzeczy trzeba mieć kwalifikacje, aby zostać „znaną feministką?”. Per analogiam – czy ktoś wybrałby mężczyznę rozpoznawanego w mediach głównie za bycie „maskulinistą”? Nie sądzę. Obecne kandydatury niektórych celebrytek i feministek do Parlamentu Europejskiego niejako „w imieniu kobiet” wydają się wręcz obrażać inteligentne Polki. Czyż naprawdę brakuje nam wykształconych, przedsiębiorczych, a przede wszystkim kompetentnych kobiet, które mogą zasiadać w unijnych organach? Czy nie możemy wybierać ludzi, którzy nie muszą używać jako atutu swojej płci, orientacji seksualnej, czy osiągnięć zupełnie niezwiązanych z polityką?
Osobiście nie mam nic przeciwko temu, aby Polki zasiadały w Europarlamencie. Równie dobrze jak przedstawicielki innych państw, mogą reprezentować nasz naród w Unii Europejskiej! Ale nie dlatego, że są kobietami, lecz dlatego, że mają potrzebne do tego kompetencje i umiejętności.
Przyglądając się niektórym obecnym kandydaturom, nie ma wątpliwości, że część z nich ma być tylko haczykiem do „złapania” większej ilości wyborców, których można łatwo rekrutować wśród fanów polskich celebrytów. Część z nich nie ma szans na mandat europosła. Jednak co w sytuacji, gdy osoba zupełnie nie znająca się na polityce, nagle znajdzie się w samym jej środku? Jak mówi przysłowie „Kiedy wszedłeś między wrony, kracz jak i one”. Efekty bezmyślnego powtarzania utartych sloganów bez jakiejkolwiek orientacji w politycznej rzeczywistości możemy jednak dostrzec już teraz.
Wybór Polaków w maju bieżącego roku pokaże, w jakim kierunku zmierza obecna polityka w naszym kraju. Może będzie to znak, że Polska chce odgrywać większą rolę przy rozstrzyganiu wspólnotowych problemów, że nasz naród ma większe aspiracje i chce mieć realny wpływ na europejską politykę. Jednak jeśli nasi rodacy powierzą swój głos, kierując się bardziej emocjami niż zdrowym rozsądkiem, to raczej ciężko będzie nam się doszukać jakiejś konstruktywnej aktywności w Parlamencie Europejskim. Europejscy politycy z politowaniem będą się mogli przyglądać, kogóż tym razem Polska przysłała do Brukseli. Chyba, że liczymy na brak znajomości języka angielskiego naszych eurodeputowanych, co oszczędzi nam kompromitacji? W takim wypadku dobrze byłoby zatrudnić genialnych tłumaczy potrafiących z niezrozumiałego populistycznego bełkotu stworzyć krasomówcze przemówienie, które wywoła owacje na stojąco. Tylko jak długo będziemy mogli udawać, że nasi reprezentanci wiedzą, na jaki temat toczy się dyskusja?
Fot.: Texaner/wikimedia commons