Ewelina Flinta to jedna z gwiazd pierwszej edycji popularnego programu „Idol”. Niedawno wokalistka ujawniła prawdę o ciężkiej chorobie.
Ewelina Flinta to jedna z najbardziej rozpoznawalnych postaci pierwszej edycji polskiego „Idola”. Piosenkarka programu wprawdzie nie wygrała, jednak zrobiła furorę wśród widzów, a następnie zaczęła wydawać płyty i koncertować po całej Polsce.
Okazuje się jednak, że wraz z rosnącą popularnością pojawiły się inne problemy. Ewelina Flinta zdecydowała się o nich opowiedzieć swoich fanom. Przyznała, że w 2019 roku, w związku z nawarstwiającymi się kłopotami, udała się do psychiatry.
– Pada pytanie: kiedy ostatnio czuła się Pani szczęśliwa? Ooo… nieee… łapię się w pewnym momencie na tym, że wodzę wzrokiem po ścianach, suficie, jakbym tam właśnie próbowała znaleźć jakiś dowód na choćby okruch szczęścia – relacjonuje Flinta.
Ewelina Flinta zmagała się z poważną chorobą
– W końcu z glutem w gardle mówię: nie pamiętam. Jest mi tak koszmarnie smutno. I uwaga: jest mi wstyd, że nie pamiętam, bo przecież powinnam. Ej, przecież wszyscy są szczęśliwi, nie? Na social mediach to już w ogóle. Nagle 95% społeczeństwa jest szczęśliwa, tylko TY z jakimś k…a „defektem” – dodała wokalistka.
Lekarka, która przyjmowała Flintę wreszcie postawiła diagnozę, która okazała się dla piosenkarki potężnym ciosem. – W końcu pada: proszę Pani, to depresja. I nagle jakby ktoś włączył guzik: fontanna łez, spazmy. Masakra. Ewelina wytrzymywała, aż… rozpadła się na milion kawałków – napisała na Instagramie Ewelina Flinta.
– Serio, jesteśmy społeczeństwem siłaczy, wytrzymywaczy, „dam radę”. Bądźcie dla siebie dobrzy i nauczcie się prosić o pomoc. Skoro z grypą, zwichniętą kostką, czy wysypką idziemy do lekarza, to tym bardziej z depresją. To podstępna choroba, bezpośrednio zagrażająca życiu. To, że dopadła Cię depresja, to nie oznaka słabości. Tu rządzi głównie chemia. Spada poziom serotoniny i długo utrzymuje się na niskim poziomie, aż nie jest w stanie podskoczyć na poziom, gdzie czujesz szczęście. Tak powiedziała mi lekarka. Sorry, Misiu, sam/a nie dasz rady – podsumowała.