Po mianowaniu pani Joanny Kluzik-Rostkowskiej na stanowisko Ministra Edukacji Narodowej, czekałem aż wpadnie na coś, za co zostanie zapamiętana jako destruktor polskiej szkoły. Długo nie musiałem czekać – pomijając różne ciekawe wypowiedzi, największym projektem będzie tzw. „darmowy” podręcznik dla pierwszaków.
Mam za sobą kilkanaście lat pracy jako nauczyciel. Pamiętam też jeszcze jak i czego sam uczyłem się w pierwszych klasach, a przede wszystkim jak traktowana była niewiedza w szkole jeszcze np. dziesięć lat temu. Dawniej jak uczeń nie pojmował nic, nie umiał pisać, czytać, nie słuchał tego co było do niego mówione, to naturalną procedurą były interwencje u rodziców, a gdy to nie pomagało – pozostawienie go w tej samej klasie na kolejny rok. Dziś robi się wszystko aby „dać szansę” i przepycha się wszystkich w ramach tej szansy przez podstawówkę, później gimnazjum, liceum, studia i tak można zostać przepchniętym aż do magisterki. System się zmienił – dawanie równych szans przerodziło się w równanie do najgorszego dla wszystkich.
Osoby nie będące nauczycielami nie są w stanie tego dostrzec, a nauczyciele głośno tego nie powiedzą, ale powoli prawdą staje się, że jeżeli rodzice nie zadbają odpowiednio wcześnie o rozwój intelektualny ich dziecka, to szkoła nie będzie w stanie go rozwinąć. W ten sposób można wywnioskować, że szkoła nie jest w ogóle potrzebna, aby dziecko poszło w kierunku swoich naturalnych predyspozycji i zainteresowań, ale o tym kiedy indziej.
Czytaj także: Stan współczesnej oświaty. Czy czas na radykalne zmiany?
Dyskusja o tzw. „darmowym” podręczniku dotychczas toczy się wokół kwestii ekonomicznych. Ile rzeczywiście będzie kosztowała implementacja tego podręcznika? Krąży kwota 4,2mld złotych do 2024 roku. Ile stracą wydawnictwa? Lobbowanie przeciwko temu projektowi opłacane jest pewnie po części przez tych, którzy dziś żyją z wydawania nowych podręczników. Ile kosztuje zestaw podręczników dla pierwszoklasisty? Po sieci krążą kwoty od 200 do 500 złotych.
Nikt nie zwraca uwagi na to, że jedynym winnym zaistniałej sytuacji jest MEN i wszyscy jego szefowie od kilkunastu lat. To oni, chcąc pokazać, że robią coś, co chwilę zmieniają podstawy programowe, dając powód wydawnictwom, aby po wyprodukowaniu np. podręcznika do angielskiego „English”, rok później wydało „New English (nowa podstawa programowa)”, a w kolejnym roku „New English+ (najnowsza podstawa programowa)”. Możliwe, że podstawa programowa jest zmieniana co chwilę w imię ulepszenia poziomu edukacji. To znaczy, że rządzą nami idioci i jeszcze większych idiotów zatrudniają do brudnej roboty, bo normalni ludzie po kilku latach powinni być w stanie dojść do rozwiązania wystarczająco akceptowalnego. Jest też inne tłumaczenie: może te zmiany nie są związane z walką o lepszą przyszłość naszego pokolenia, tylko z podatnością na lobbing wydawnictw. Z dwojga złego, wolałbym chyba skorumpowanych urzędników, niż idiotów, tyle tylko, że to nie rozwiązuje problemu.
Należy też wspomnieć o absolutnym ubezwłasnowolnieniu nauczycieli przez ministerialne i kuratoryjne wymysły. W moim świecie powinno być tak, że nauczyciel ma wszechstronną wiedzę teoretyczną i praktyczną, dzięki czemu jest w stanie wyłożyć swój przedmiot odpowiednio ciekawie. W świecie, w którym żyjemy, są podręczniki, których nauczyciele muszą się trzymać i realizować program krok po kroku, pędząc, bo gdyby przypadkiem nie zdołali zrealizować planu to klops. Jedyne co pozostało jeszcze do decyzji nauczyciela to wybór podręcznika. Ja na przykład mam swoje ulubione podręczniki dla pierwszaków, ale już dla gimnazjalistów i licealistów wybieram podręczniki innego wydawnictwa. Tę decyzję MEN chce nauczycielom odebrać, robiąc z nich już do końca urzędników, mających zadanie do zrealizowania od, do i ani kroku dalej.
Wszystko to sprowadza się do ogromnej różnicy poglądu na przyszłość szkolnictwa. Pani Minister bardzo chce aby wszystkie dzieci były równe, aby każda szkoła serwowała dokładnie tę samą ofertę i aby nauczyciele byli jedynie odtwórcami. Zaznaczyć oczywiście należy, że wymagania MENu będą odpowiednio niskie, bo jakby nie daj Boże podwyższyli poprzeczkę, to nagle mogłoby się okazać, że nie mamy w szkołach samych geniuszy.
Ja widzę szkołę tak, że nauczyciel decyduje na jakim podręczniku chce pracować, o ile w ogóle jest mu potrzebny jakiś podręcznik. To nauczyciel powinien decydować o programie, a rodzice powinni mieć możliwość decydowania, czy chcą aby ten właśnie program został przedstawiony ich dziecku. Widzę nauczycieli jako twórców, a nie administratorów.
Przez ostatnie lata tak wiele zostało zepsute, że można było mieć nadzieję, że kolejny minister nie będzie w stanie wpaść na nic więcej. Życie zweryfikowało. Skończy się to tak, że rodzice będą wysyłali dzieci do szkoły, bo istnieje przymus edukacyjny, ale do prawdziwej nauki będą masowo prywatnie zatrudniać nauczycieli. Dokładnie tak samo, jak dziś z ZUSem, który płacimy, bo musimy, ale do dentysty najchętniej idziemy prywatnie, a jak tylko możemy to odkładamy na starość jakieś pieniądze, bo wiadomo przecież, że emerytury nie będzie. I tak w każdej dziedzinie życia – państwo musi wtykać swoje paluchy w bardzo destrukcyjny sposób.