Debiut zespołu Blues Pills był przeze mnie najbardziej wyczekiwaną płytą tego roku. Ten szalenie młody i zdolny zespół szybko zawładnął mym sercem dzięki blues rockowym kompozycjom, które całym swym jestestwem nawiązują do kolorowych lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Błyskotliwa Elin Larsson na wokalu burzy ściany samym głosem, a przygrywający jej Zack Anderson (bas), osiemnastoletni zaledwie Dorian Sorriaux (gitara) i Corry Berry (perkusja; zastąpiony obecnie przez André Kvarnströma) dopełniają efektu dojrzałej scenicznie formacji. Robią to, cholera, wyśmienicie, ale na płycie zatytułowanej „Blues Pills” nie pokazali w całej krasie swoich możliwości.
Trudno też zabłysnąć nowym materiałem, jeśli na dziesięć kompozycji aż sześć można było usłyszeć na wspomnianych już EPkach. Sześć! I do tego – niestety – często w znacznie odmienionych i ugłaskanych wersjach. Na poprzednich mini-albumach prezentowali drapieżny styl rock’n’rollowców, dla których surowość nagranych kawałków jest kolejnym atutem. Energiczne Devil Man, Bliss (zastąpione na płycie anglojęzyczną wersją jako Jupiter) czy Astralplane nosiło i bujało jak trzeba, zaś naładowane emocjonalnymi bombami kawałki, takie jak River czy nieśmiertelne już dla mnie Little Sun, porażały potęgą wokalu i niesamowitą dojrzałością pozostałych muzyków. Wersje płytowe natomiast… znacznie odbiegają od ideału, który już w mojej głowie zdążył się wytworzyć. Nie znaczy to, że są one słabe. Proszę pamiętać, że te słowa pisze człowiek, dla którego jedyną słuszną wersją pozostanie ta, którą usłyszał i pokochał wcześniej, gdy katował EPki do dnia, w którym ukazał się debiutancka płyta „Blues Pills”. Jeśli więc wcześniej nie słyszeliście o tym zespole, potraktujcie z przymrużeniem oka ten akapit. Albo zacznijcie od EPek.
Nowe kawałki na płycie nie zawodzą. Otwierające album High Class Woman rozpoczyna się od mocnego kopa dzięki energicznej gitarze basowej doprawionej rewelacyjnym głosem Elin, który z niskich tonów szybko przechodzi na wyższą skalę głosu. A wszystko ubarwia jeszcze świetna gitara, przypominająca najlepsze czasy blues i hard rocka. Dopełnieniem tego singla jest Ain’t No Change, utrzymane w podobnym rytmie i energii. Ostatnim nowym kawałkiem jest No Hope Left For Me, który jest znacznie spokojniejszy, z delikatniejszą gitarą i cieplejszym głosem wokalistki. Na płycie pojawił się również cover piosenki Gypsy Chubby’ego Checkera. Daje to więc trzy nowe kawałki – czuję się, jakbym miał do czynienia z kolejnym mini-albumem, a nie nową płytą długogrającą.
Czytaj także: Niegłupi debiut - Organek - \"Głupi\" [recenzja]
Ja wiem, że dużo narzekam – tak już mam, i jak już się do czegoś przyczepię, to ponarzekać muszę. Ale w tym wypadku nie widzę innego wyjścia, gdyż Blues Pills to zespół o ogromnym potencjale i trzeba od nich wymagać znacznie więcej niż od większości debiutantów. Nikt dawno nie zmusił mnie do takiego wyczekiwania na płytę, karmiąc mnie jedynie małymi wycinkami swojej twórczości. Dlatego też gdy na „Blues Pills” znalazło się tak niewiele świeżynek, uznałem za stosowne podnieść larum. Wierzę, że to był tylko wypadek przy pracy, związany w jakiś sposób z debiutancką tremą, chęcią otworzenia się na szeroki rynek muzyczny z pełnym już uznania zapleczem. Nie rzucam w zespół gromów, nie twierdzę, że to zła płyta. Ba!, to bardzo dobry album, z dobrymi kawałkami – problem polega na tym, że większość z nich zespół już nagrał w lepszych wersjach. Osobom, którym Blues Pills nic nie mówi, pozostaje jedynie wcisnąć do ręki płytę siłą i kazać słuchać po trzykroć, bo uważam, że mamy do czynienia z ponadprzeciętnym zespołem, który za kilka lat może zawojować rockową scenę muzyczną. Miło mi zakomunikować, że dobra muzyka wciąż powstaje, a nastoletni muzycy przejmują pałeczkę od podstarzałych rockmanów, po których pozostają już tylko dziesiątki dyskografii. Trzeba jedynie dać im szansę udowodnić, że „nowe” nie znaczy „gorsze”. Moim życzeniem zaś jest to, żeby druga płyta Blues Pills obeszła się bez licznych powtórek z rozrywki i przyniosła nową dawkę świeżego materiału, albowiem już teraz chcę więcej!
PS. Polecam przyjrzeć się też ich występom koncertowym (zwłaszcza Live at Rockpalast, z którego pochodzi jeden mini-album), na których zespół daje z siebie absolutnie wszystko, brzmiąc czasami nawet lepiej niż w studiu. Niestety, zespół ominął Polskę w tegorocznej trasie koncertowej promującej płytę.
Fot.: Warner Music Poland