Już tylko do końca lipca Polacy mogą zdecydować, gdzie mają być zgromadzone składki na ich przyszłą emeryturę. Wybór mają między dwiema możliwościami: ZUS i OFE, lub tylko ZUS.
Stało się to możliwe dzięki temu, że prezydent Bronisław Komorowski w grudniu ubiegłego roku podpisał kontrowersyjną ustawę o zmianach w systemie OFE. Wątpliwości moje w tej sprawie budzą co najmniej dwie kwestie.
Pierwsza, to sam tryb podpisania ustawy. Prezydent Komorowski zrobił to w tzw. trybie następczym. Chodzi bowiem o to, że prezydent miał duże wątpliwości co do konstytucyjności tej ustawy więc zapowiedział, że po opublikowaniu w dzienniku ustaw skieruje wniosek do Trybunału Konstytucyjnego o jej zbadanie. Zapyta trybunał między innymi o kwestię własności środków zgromadzonych w OFE.
Czytaj także: Stan współczesnej oświaty. Czy czas na radykalne zmiany?
Nie zamierzam w tym miejscu roztrząsać, czy owa ustawa jest konstytucyjna, czy też nie, albowiem jest to zadanie trybunału, a nie moje. Aczkolwiek jako obywatel i prawnik mam prawo do własnej oceny, ale niech zrobi to organ do tego powołany. Zresztą wielu konstytucjonalistów już wypowiedziało się na ten temat i w większości nie były to opinie przychylne autorom ustawy.
Ja natomiast pragnę zwrócić uwagę na kuriozalność całej sytuacji. Otóż prezydent RP informuje naród, że ma świadomość, iż ustawa może być sprzeczna z konstytucją, może naruszać nienaruszalne prawo własności, może naruszać zaufanie obywateli do państwa i stanowionego przez nie prawa, a mimo to podpisuje ją wprowadzając ten wątpliwy akt do obrotu prawnego. Skoro ma tę świadomość, to również winien mieć świadomość nieodwracalnych skutków jakie ona może wywołać, gdyby okazało się, że jest niekonstytucyjna.
Dlaczego więc nie skierował wniosku do trybunału w trybie prewencyjnym? Powinien uważam wpierw przesłać ustawę do zbadania i dopiero, gdy okaże się, że jest zgodna z konstytucją, podpisać ją. Na to właśnie rozwiązanie wskazuje zdrowy rozsądek. Wybrał jednak rozwiązanie najmniej logiczne pod względem prawnym.
Dla osób nieobeznanych w niuansach prawa sytuację tę można opisać w bardziej czytelny i zrozumiały sposób. Otóż młody inżynier otrzymał zadanie wykonania projektu mostu drogowego. Inżynier wykonał zadanie jak najlepiej umiał i przekazał głównemu architektowi projekt do zatwierdzenia. Ten zauważył jednak w projekcie pewne uchybienia, które mogą skutkować zawaleniem się mostu pod obciążeniem. Pomimo wątpliwości główny architekt (patrz: prezydent) zatwierdza jednak projekt i przekazuje go budowniczym. Jednocześnie z uwagi na wspomniane wątpliwości przekazuje projekt do konsultacji grupie ekspertów (patrz: trybunał). Budowniczy wykonali most zgodnie z projektem i oddali go do użytku. Niestety po miesiącu eksploatacji most zawalił się i zginęli ludzie. Do tego czasu grupa ekspertów nie zdążyła jeszcze wydać opinii w sprawie projektu (Trybunał Konstytucyjny nie ma zawitych terminów rozpatrzenia wniosku).
Podobną sytuację mamy z przedmiotową ustawą. Zanim trybunał rozpatrzy wniosek prezydenta ustawa zacznie działać i, co bardzo prawdopodobne, naruszy wiele konstytucyjnych zasad demokratycznego państwa prawa. Wówczas nawet orzeczenie trybunału o niekonstytucyjności ustawy nie przywróci stanu sprzed jej wejścia w życie. Przenosząc to analogicznie na kanwę prawa karnego mamy do czynienia z winą umyślną z zamiarem ewentualnym (sprawca ma świadomość możliwości popełnienia przestępstwa i godzi się na to).
Świadomy absurdalności sytuacji prezydent swą decyzję postanowił wytłumaczyć ustami swych ministrów (też wstydziłbym się tłumaczyć logicznie brak logiki). Współczuję tylko tym ministrom ponieważ dostali niewiarygodnie ciężkie zadanie. Jak tu bowiem wytłumaczyć społeczeństwu, że coś absurdalnego jest logicznie uzasadnione, przy czym nie wyjść na idiotę i jeszcze nie podpaść swemu pryncypałowi. Mówienie wbrew swoim poglądom i wiedzy musi być rzeczą straszną (bo przecież nie wierzę, że ci ministrowie byli przekonani do tego co mówili). Dlatego minister Krzysztof Łaszkiewicz starał się robić dobrą minę do złej gry tłumacząc w stylu: „prezydent musiał ważyć różne konstytucyjne wartości”, „prezydent dostrzega konieczność szerokiego spojrzenia na sprawę własności”, „prezydent jest odpowiedzialny za finanse państwa” i inne tego typu farmazony.
Po konferencji ministrów kancelarii prezydenta pytanie nasuwa się jedno: skoro prezydent dostrzega te wszystkie zagrożenia złamania konstytucyjnych zasad, to dlaczego podpisuje tak ważną ustawę? Odpowiedź brzmi: ponieważ prezydenta postawił w sytuacji dokonanej premier Donald Tusk.
Ten bowiem długo przed przygotowaniem przez rząd projektu ustawy o zmianach w OFE wpisał już środki z tego funduszu do budżetu na 2014 rok. Już sam ekspresowy tryb procedowania w parlamencie tak ważnej ustawy był skandaliczny. Brak więc podpisu prezydenta pod ustawą skutkowałby zburzeniem tegorocznego budżetu, a co za tym idzie przedterminowymi wyborami. Pan prezydent mający zapewne chęć na reelekcję nie mógł sobie pozwolić na konflikt z Donaldem Tuskiem, ponieważ nie otrzymałby poparcia Platformy Obywatelskiej podczas wyborów prezydenckich w 2015 roku, co mogłoby zakłócić znacznie jego plany. W ten sposób zamiast prezydentem wszystkich Polaków stał się zakładnikiem Platformy Obywatelskiej, jak i samego Tuska.
Kwesta druga, to sam sposób dokonywania wyboru zafundowany Polakom. Założono bowiem, że aby być w OFE trzeba złożyć w ZUS-ie deklarację. ZUS zwraca też uwagę na to, że deklaracje winny wypełnić tylko te osoby, które zdecydują się na wybór OFE. Jeśli natomiast ktoś chce, aby jego składki przekazywane były do ZUS, nie musi robić nic – zostanie do dokonane automatycznie.
Przyjęto więc kuriozalną zasadę domniemania przejścia do ZUS-u. Rządzący mają świadomość, że większość Polaków nie złoży żadnego oświadczenia (z niewiedzy, z lenistwa, etc.), a przyjmując tę regułę „przyciągnie” do ZUS-u zdecydowaną większość przyszłych emerytów. Dodatkowo przeprowadzono kosztowną akcję propagandową zachęcająca Polaków do wyboru ZUS-u.
Nasuwa się więc pytanie, dlaczego nie zastosowano odwrotnej zasady lub dlaczego w ogóle takie domniemanie? Odpowiedź nasuwa się sama: rządzącym naszym nieszczęśliwym krajem zabrakło środków w ZUS-ie i tą, niekonstytucyjną według mnie, ustawą przedłużą wydolność tej instytucji. Chociażby na jakiś czas.
Nie ma to jednak nic wspólnego z, przez większość polityków deklarowanym, państwem prawa.
Foto: Wikimedia Commons