Po ponad pięćdziesięciu odcinkach serialu The Walking Dead nie mogę pozbyć się wrażenia, że twórcy coraz mniej wiedzą, do czego zmierzają. Adaptacja komiksu Roberta Kirkmana jest o tyle problematyczna, że wzorzec pretenduje do miana telenoweli, która ma się nigdy nie skończyć. Boję się, że serial może pójść tym samym tropem.
Czwarty sezon obfitował w kilka mocniejszych zwrotów akcji, ale też ich kumulacja nastąpiła już w pierwszej połowie sezonu, gdy mogliśmy obejrzeć ostateczną konfrontację Ricka i spółki przeciwko Gubernatorowi. Stawką było nie tylko utrzymanie więzienia jako relatywnie bezpiecznego miejsca, ale wartość najwyższa: życie własne oraz najbliższych. Tutaj dostrzegam pierwszy i podstawowy problem najnowszego sezonu Chodzących Trupów – moment kulminacyjny nastąpił już dużo wcześniej w tzw. finale półsezonu (The Walking Dead między grudniem a lutym miało przerwę w emisji, co tworzy podział w obrębie jednego sezonu). Oglądając kilka dni temu ostatni odcinek, wciąż czekałem na moment, który podniósłby poziom emocji porównywalny do tych, które towarzyszyły mi podczas oglądania bitwy o więzienie. Moment ten jednak nie nadszedł, odcinek się skończył, a ja pytałem sam siebie, czy to – aby na pewno – jest ostatni epizod. Szkopuł tkwi w tym, że twórcy postawili sobie nie lada wyzwanie, aby po tragicznej w skutkach walce z Gubernatorem stworzyć narrację tak gęstą, że wywoła u widzów skurcze żołądka i szybsze bicie serca. Moim zdaniem zawiedli, zawieszając akcję w próżni.
Drugi półsezon był dla mnie nie lada wyzwaniem – parę razy na tyle mnie wynudził, że musiałem się mocno skupić, aby nie pozostać w tyle z opowiadaną historią. Mimo oglądania na bieżąco, nie czułem tego narkotycznego bólu, który kazałby mi z ogromnym zniecierpliwieniem wyczekiwać następnego odcinka. Przede wszystkim przeszkadzał mi sposób przedstawiania losów poszczególnych grupek. Z reguły jeden odcinek obejmował jedną ekipę i w ten sposób długo nie widziałem reszty składu. Przez to nie potrafiłem się zżyć ani z nowymi postaciami – bo byli widoczni w akcji tylko przez 2 odcinki – albo z dobrze mi znanymi, gdyż na ich kolejny występ również musiałem długo czekać. Według mnie zbyt długo. Wraz ze zbliżaniem się do finału, który dla bohaterów miał mieć miejsce w tajemniczym Terminusie (w polskiej wersji tłumaczone jako „Sanktuarium”), obawiałem się, że serial nie wzbije się już na wyżyny dawnej świetności. A skoro już dotarło do mnie, że czwarty sezon się skończył, a niezadowolenie nie mija, zacząłem się poważnie zastanawiać, jaką przyszłość ma The Walking Dead. Pierwszy raz bowiem zakończenie mnie zawiodło i nie wywołało tzw. opadnięcia szczęki na podłogę.
Czytaj także: Wielogłosem o...: Orange is the New Black - sezon 2
Wiadomo już, że powstanie piąty sezon. Zapewne poznamy w nim (w końcu!) bliżej nowe postacie, które przyłączyły się do znanych już widzom – Ricka i innych – którzy przetrwali spór o więzienie. Zapewne odkryjemy też, czym jest Terminus ( twórcy nie raczyli tego wyjaśnić nawet w ostatnim odcinku). Mimo wszystko odnoszę wrażenie, że twórcy mogli lepiej przyłożyć się do tego już w sezonie czwartym. Dlatego kolejny sezon będzie dla mnie prawdziwym sprawdzianem, czy ekipa odpowiadająca za The Walking Dead ma jeszcze dość motywacji, aby robić świetny serial. Muszę trzymać się nadziei, że ci ludzie zdają sobie sprawę, że jednej historii, o wiecznie przemieszczającej się grupce ludzi, trudno utrzymać na jednolitym, wysokim poziomie. Wciąż liczę na to, że są świadomi, że widzowie w końcu znudzą się taką powtarzalną konwencją i zaskoczą nas czymś nowym. Tym bardziej, że serial ten już udowodnił, że w świecie apokalipsy zombie nikt nie jest bezpieczny i nie istnieje takie miejsce na Ziemi, gdzie można żyć w spokoju. Koczowniczy tryb życia zakończy się wtedy, gdy znikną zombie. Jeśli więc w następnym sezonie nie nastąpi przełom w kwestii pochodzenia epidemii i całego bałaganu – a jest taka możliwość, bo przecież poznaliśmy naukowca Eugene’a, który twierdzi, że zna odpowiedź – to obawiam się, że The Walking Dead stoczy się do postapokaliptycznej soap-opery, która nie będzie miała konkretnego celu i skończy się – jak każdy serial z przerostem formy nad treścią – nijak.
Fot.: Corvoe / Wikimedia Commons