Daleki jestem do zachwytu nad drugą płytą Devil’s Train, jednak krążek kręcił się u mnie w odtwarzaczu kilka dobrych dni i w gruncie rzeczy jest to kawałek solidnego grania, szczególnie dla entuzjastów hard rockowych brzmień.
Szczerze mówiąc, to album z gatunku „przesłuchaj i spokojnie o nim zapomnij”. Nie chodzi o to, że jest to zła muzyka. Bo faktem jest, że na płycie znajduje się trzynaście buchających ogniem kompozycji skąpanych w bardzo soczystym brzmieniu. Wszystko brzmi jak należy, sekcja rytmiczna nadaje rytm mocno, zwarcie, do przodu. Mamy wystrzałowe riffy, zagrywki, solówki gitarowe i potężny, wchodzący często na wysokie rejestry, głos wokalisty R.D. Liapakisa. Problem z tą płytą jest jednk taki, że chociaż jest przyjemna w odbiorze, to nie zostaje nic w głowie po jej wysłuchaniu, no może poza jednym kawałkiem.
Ta wspomniana piosenka, to Mr. Jones, w której słyszymy południowy amerykański blues przerobiony na heavy. Przypomina ten utwór nagrania Joe Bonamassy z czasów Black Rock albo Dust Bowl. Kroczący, potężny, z zadziornym, chrapliwym głosem wokalisty naprawdę robi wrażenie i rzeczywiście daje się zapamiętać na dłużej. Pierwsza bluesowa część jest tylko przystawką do heavy w dalszej partii utworu z szaleńczymi solówkami i wokalnymi popisami wokalisty.
Czytaj także: Kiedy byłem młody... - Pinkroom - \"Unloved Toy\" [recenzja]
Reszta płyty Devil’s Train II odstaje od wspomnianej wyżej kompozycji, lecz trzyma swój poziom, który – powiedzmy sobie szczerze – nie jest najwyższych lotów. Zespół, to trzeba przyznać, gra dobrze, żywo, nic nie jest wymuszone i czuć radość muzyków z gry. Jednak Devil’s Train ginie w zalewie kapel im podobnych i jedynie znane nazwiska mogą przyciągnąć fanów mocnych brzmień do tego krążka (wszak skład Devil’s Train, to członkowie takich grup jak: Stratovarius, Running Wild, Mystic Prophecy czy Valley’s Eye). Ale warto wspomnieć o otwierającym płytę Down On You, który dobrze wprowadza słuchacza w płytę i ma w gruncie rzeczy fajny refren. Singlowy Hollywood Girl też nie przynosi wstydu, tutaj za to jest solidne riffowanie i bardzo melodyjny, radiowy czy wręcz stadionowy refren, który idealnie pasuje na promocję.
Gimme Love po początkowym flircie z funky osiąga niezłe tempo, jednak ma się wrażenie, że to jest jazda bez jeźdźca – na złamanie karku. Can You Feel i Let’s Shake It byłyby trudne do rozpoznania, gdyby nie przydzielający je bujający Rock Forever. Pod koniec mamy lekkie urozmaicenie w postaci ostrego i metalowego Thunderstorm. Gdzieś w to wszystko wplątany jest cover Steppenwolf i słynne Born To The Wild. Obyło się bez zaskoczeń.
No właśnie, brak niespodzianek, a więc i brak większych rozczarowań. W ostateczności to średni, równy album, jedynie z momentami. Jeden utwór zdecydowanie się wyróżnia, czyli Mr. Jones. Może to jest dobry kierunek dla dalszeg rozwoju zespołu? W każdym razie Devil’s Train II to jedynie pięćdziesiąt minut solidnego, klasycznego hard rocka połączonego z heavy metalem. I jeszcze ta kiczowata okładka… a fe! No cóż, może następnym razem.
Fot.: Mystic.